Tomasz Jaśkowiec, Połowiczna reformacja

/ 22 marca, 2015/ Artykuły, Tomasz Jaśkowiec

Wiele osób w naszych czasach fascynuje się wielką reformacją mającą miejsce w zachodniej Europie w XV wieku. Za jej ojca uważa się Erazma z Roterdamu, który dzięki wielkiej inteligencji, szerokiej wiedzy i ciętemu językowi otwierał oczy wielu na patologie ówczesnego systemu religijnemu rządzącego światem. Za nim przyszli następni, tacy jak Marcin Luter, Huldrych Zwingli, czy Jan Kalwin. Oni stali się pewnego rodzaju bohaterami wiary swoich czasów lecz za nimi stały dziesiątki im podobnych ludzi. Co więcej głód prawdy i wszechobecne zepsucie panujące na każdym szczeblu kościoła rzymsko-katolickiego dolewały oliwy do ognia. W owych czasach narodziły się wielkie dysputy teologiczne, oraz ogromne rozdrobnienie wyznaniowe, a dzięki wynalezieniu czcionki drukarskiej Biblia trafiła pod strzechy. Natomiast sztandarowe hasło reformacji brzmiące: tylko łaska, tylko wiara i tylko Słowo Boże przetrwało wieki i przyświeca wielu wierzącym również w naszych czasach. Aby jednak właściwie zrozumieć o co tak naprawdę chodziło owym bohaterom należy poznać nie tylko Biblię i historię tamtych czasów, ale również sytuację w jakich były podejmowane ważne decyzje, oraz w miarę możliwości motywacje ich autorów. Trudno jest nam dzisiaj poczuć klimat tamtych dni, kiedy to wydawało się, że oblicze ówczesnego świata zmienia się nie do poznania. Duch Święty przygotował Europę i trzeba ją było tylko podpalić. Luter przypomniał o bożej łasce jako jedynej podstawie zbawienia, oraz wierze jako jedynemu środkowi umożliwiającemu skorzystanie z bożej łaski, a za podstawę swojej wiary przyjął Słowo Boże. Jego śladami poszli inni inspirowani jego odwagą i determinacją, oraz w dużej mierze twórczością Augustyna z Hippony żyjącego w IV wieku naszej ery uważanego przez niektórych za duchowego ojca reformacji. Z jego twórczości czerpano bowiem w tamtych czasach pełnymi garściami. Mamy zatem dwóch ojców tego religijnego i duchowego przebudzenia. Pierwszy (czyli Augustyn) dostarczył inspiracji i teologicznego zrozumienia podstawy zbawienia człowieka, a drugi (Erazm) nie bał się otwarcie wyśmiewać zepsucia i ciemnoty papiestwa. Czy jednak tak naprawdę reformacja osiągnęła cele które sobie stawiała? Szczerze w to wątpię. Dokąd więc doszli w swym pragnieniu podobania się Bogu? Czy można to dzisiaj zweryfikować? Myślę, że rzetelne odpowiedzenie na postawione pytania wymaga ogromnej wiedzy z wielu dziedzin, ale wyciągnięcie właściwych wniosków opartych na pracy innych jest jak najbardziej możliwe. Pewne sprawy są bowiem bardzo wyraźnie zarysowane zarówno w ich sposób nauczania jak i podjętej praktyce życia codziennego.

Z pewnością można im przypisać duży wkład w walkę z papiestwem, zdemaskowanie jego demoralizacji i błędów teologicznych, oraz przywrócenie początkowych ideałów wiary, ale gdy zastanowimy się głębiej nad panującą sytuacją i podejmowanymi przez nich decyzjami możemy się poczuć troszkę zażenowani. Wydaje się nawet jakoby protestanci walcząc z jednym systemem religijnym sami zbudowali coś po części podobnego do tego z czym walczyli. Początki były wspaniałe, a ich owoce nieocenione, ale później nie do końca zrozumiałe decyzje zaczęły ją, czyli reformację uwsteczniać. Same kazania nie potrafiły powstrzymać zbierania negatywnych konsekwencji złego sposobu życia. Można to po części zrozumieć, ale nie da się wszystkiego zaakceptować. Wydaje mi się, że jedną z najbardziej brzemienną w złe skutki decyzją było złe podejście do Kościoła (tego prawdziwego Ciała Chrystusa). Koncepcja kościoła państwowego jest mi zupełnie obca. Jednak oni skłonili się w stronę budowania pewnego rodzaju siły ziemskiej, doczesnej. To zapewniało im w późniejszym okresie względne bezpieczeństwo, ale zdecydowanie rozmijało się z nauką Biblii na którą się powoływali. Wraz z nawracającymi się panami wcielano do grona protestantów tysiące niewierzących poddanych nieświadomych o co w ogóle chodzi. Wprawdzie ich szanse na prawdziwe nawrócenie rosły, ale na dłuższą metę zdecydowanie szkodziło to nowopowstającym zborom. Podobnie wyglądała sprawa chrztu niemowląt. Wielkie dyskusje na ten temat dotyczyły nie tyle samego obrządku, bo to nie jest aż takie istotne, ale świętości Kościoła, czyli miały zapobiec naturalnemu napływowi nienawróconych ludzi do lokalnych zborów. To w moim odczuciu jeden z podstawowych błędów niosących za sobą najwięcej negatywnych konsekwencji w następnych pokoleniach. W wielu przypadkach reformatorzy działający na terenach protestanckich byli dość mocno związani z władzami świeckimi miast w których żyli. Pomimo teoretycznego rozdziału pomiędzy religią i strukturami państwowymi w praktyce bywało różnie. Często też opór władz świeckich był widocznym hamulcem postępu reformacji. To kolejny światowy wpływ dopuszczony przez przywódców religijnych, który nie wyszedł wierzącym na dobre. Co więcej w moim odczuciu w protestantyzmie rozprzestrzeniły się różne błędne nauki np. źle przedstawiające istotę wiary chrześcijańskiej, które nie przełożyły się na przemianę życia codziennego, a raczej odrzucały jej konieczność. W jakimś sensie wiarę utożsamiono z poglądami i przekonaniami człowieka, a nie wewnętrzną przemianą nazywaną w Biblii narodzeniem się na nowo. Trudno więc oczekiwać, aby nieprzemieniona natura człowieka mogła wydać oczekiwane owoce Ducha Świętego. Pojawiły się też różnie niezrozumiałe dla mnie nauki o predestynacji, nieutracalności zbawienia, czy własnej wyjątkowości. To wszystko sprawiło, że dość szybko powstawał nowy system religijny roszczący sobie prawo do wymagania lojalności względem swych struktur i nauki. Rzeczą zupełnie dla mnie niepojętą jest droga jaką tak wielcy znawcy Słowa Bożego przeszli od prawdziwego zrozumienia Ewangelii do przekonania pozwalającego im prześladować, a nawet zabijać innych wierzących. Dotyczyło to głównie Anabaptystów, prawdziwych bohaterów reformacji, którzy w swej wierze i sposobie życia poszli o wiele dalej niż ich wielcy poprzednicy. Oni to odrzuciwszy błędy reformatorów żyli tak jak wierzyli, płacąc za wierność swym przekonaniom ogromną cenę. Oni też uznali swych prześladowców za odstępców od wiary biblijnej nie nazywając ich dłużej braćmi, (zresztą z wzajemnością), ale ich życie wydało mi się zdecydowania lepszym świadectwem wiary niż ich pogromców. To bardzo smutne, ale niestety prawdziwe. Historia w dużym stopniu przemilczała drugą, czyli tą bardziej spokojną i dostatnią część życia większości z najbardziej znanych reformatorów podobnie jak historię życia prawdziwych bohaterów tego okresu – Anabaptystów. Oni dzięki swej wierze i miłości do Jezusa Chrystusa zapisali jedne z najpiękniejszych kart historii chrześcijaństwa realizując założenia i cele swoich reformowanych nauczycieli. Niech Bóg im odda w niebie to czego nie doświadczyli tutaj na ziemi, bo wyrzekli się wiele dla imienia i chwały Jezusa Chrystusa.

Tomasz Jaśkowiec