Tomasz Jaśkowiec, Znaczenie formy przekazu biblijnego
Jeżeli kogokolwiek z ludzi wierzących zapytalibyśmy co jest ważniejsze: treść czy forma przekazu nauki biblijnej zdecydowana większość jeżeli nie wszyscy powinni odpowiedzieć, że oczywiście treść. I to prawda. Niektórzy nawet mogą uznać, że forma jest zupełnie bez znaczenia, ale z tym już nie mogę się zgodzić. Jaką zatem rolę powinna odrywać forma w głoszonych współcześnie kazaniach i nauczaniach, oraz gdzie winniśmy postawić akcent jej ważności?
Wielu kaznodziei przykłada ogromną wagę do umiejętności oratorskich, co w moim odczuciu jest swoistego rodzaju przesunięciem środka ciężkości istoty formy. Modulowanie głosu, mówienie raz głośno, a innym razem cicho, zmienianie tempa przekazu, nadmierne okazywanie uczuć, żałosne zawodzenie, okrzyki radości lub gniewu, czy łzy płynące z ambony to chyba niewłaściwy kierunek. Rozumiem, że jakieś zaangażowanie emocjonalne być musi, ale bez przesady. Wiadomo, że taki styl bardziej przykuwa uwagę słuchaczy, ale niekoniecznie pomaga zrozumieć istotę przesłania. Natomiast zrozumienie treści przekazu jest w moim odczuciu istotą właściwego podejścia do sztuki nauczania. Rolą kazania nie jest przecież zabawianie widowni, ani wzbudzanie w niej podziwu dla mówcy, a tym bardziej granie na emocjach słuchaczy lecz przekazanie innym w jak najlepszy sposób czegoś co Bóg już nas nauczył i czym chcemy się podzielić z innymi. Forma jest zatem nośnikiem treści głoszonego przesłania i nie dodaje kazaniu wartości, a jedynie nie zmniejsza jego zrozumienia. Można nawet powiedzieć, że przekaz nigdy nie jest stuprocentowy, ale to znaczy, że powinniśmy również na niego zwrócić uwagę. Są takie formy przekazu, które nie tylko na długo pomagają zachować w pamięci usłyszaną treść, ale również stwarzają możliwości indywidualnego rozwijania podjętych tematów. Gdybyśmy starali się przekazać komuś jakąś treść w języku którego on nie rozumie lub zna go tylko pobieżnie, to niezależnie od stopnia wartości naszego kazania podejrzewam, że ów człowiek nie odniósłby z niego większego pożytku. Nawet dodatkowe upiększacze i oratorskie zabiegi nie byłyby w stanie zmienić tego stanu rzeczy. Podobnie się dzieje gdy osoby głoszące z naszych kazalnic nadmiernie używają wyszukanego słownictwa lub gdy ktoś po prostu mówi zbyt cicho i dlatego słuchaczom umyka wiele treści, a czasami gubi się nawet ciągłość prowadzonego wywodu. Identyczna sytuacja powstaje wówczas gdy z różnych powodów nie rozumiemy tego co się do nas mówi, chociaż dobrze słyszymy. Nie chcielibyśmy również, aby kaznodzieja poważnie się jąkał, bo to denerwujące. To wszystko stanowi jakąś większą lub mniejszą przeszkodę w komunikacji pomiędzy mówcą i jego audytorium. Niestety wciąż zbyt często słuchamy ludzi dobrze wykształconych, mówiących głośno, płynnie i wyraźnie, używających wielu różnorodnych trików oratorskich, a nawet cytujących sporo wersetów biblijnych, a jednak nie wnoszących zbyt wiele w nasze poznanie, a przez to nie poruszających naszego serca. Tuż po zakończeniu nabożeństwa z kazania pamiętamy niewiele, a po tygodniu, albo dwóch zwykle już nic nam z niego nie zostaje. Smutna rzeczywistość. To przykre zjawisko chociaż coraz powszechniejsze. Czasami nawet odnosimy wrażenie, że nie tylko słuchacze nie rozumieją o co chodzi ale, również sam mówca pogubił się i nie wie do czego zmierza. Wpadki różnego rodzaju każdemu się zdarzają, podobnie jak czasami kogoś poniosą emocje i powie coś bardziej dosadnie lub impulsywnie, ale nie jest to problemem gdy jest tylko wyjątkiem od akceptowanej normy. Nauczyciel powinien realizować proces kształcenia członków zboru zanurzając ich świadomość w coraz głębsze poznanie Boga i Jego woli względem naszego życia. Bardzo dobrą praktyką jest więc planowanie cykli wykładów łączących się z sobą w sposób przyczynowo-skutkowy, albo uzupełniający się nawzajem w celu uzyskania pełniejszego obrazu omawianych tematów. Najważniejszą zaś rzeczą jest oddanie chwały Bogu poprzez posłuszeństwo względem Jego powołania. Po pierwsze – głosimy więc dla Boga, a po drugie – głosimy dla ludzi, tak aby w jak największym stopniu przybliżyć ich do naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Zobaczmy jak Jezus głosił kazania, czyli jaka jest szkoła mistrza, od którego przecież winniśmy czerpać całymi garściami. Jeżeli troszkę wgłębimy się w tekst Ewangelii zobaczymy, że Jezus bardzo często opowiadał ludziom różnego rodzaju przypowieści, albo stosował zrozumiałe dla wszystkich porównania. No, bo jak można najlepiej przekazać komuś wiedzę o czymś co jest mu nieznane, jeżeli nie poprzez porównanie tego do czegoś co jest dla niego oczywiste. Tak więc mówiąc do pasterzy o swoim ludzie wybranym porównywał ich do owczarni należącej do Boga, a Siebie do dobrego pasterza. Owce są Jego własnością i On troszczy się o nie, a w ich obronie gotów jest do największych poświęceń. Owce natomiast muszą znać Go osobiście i podążać za jego głosem, bo inaczej się zgubią i grozi im wielkie niebezpieczeństwo ze strony wilków, czyli diabła i jego demonów (J.10.10-17). Dla nas obecnie jest to bardzo mało czytelny obraz, ale oni znali naturę owiec, oraz realia ich hodowania i potrafili wyciągnąć z tego dużo więcej informacji niż my. To był ich świat który znali i wręcz czuli jak funkcjonuje. Podobnie zwracając się do niewykształconych rolników Jezus w bardzo prosty sposób potrafił im przekazać trudną prawdę istoty drogi krzyża i potrzebę narodzenia się na nowo posługując się prostym obrazem kiełkującego zboża. Podobnie jak we wcześniejszym przykładzie dla wielu z nas to dość niejasne porównanie. Oni jednak bardzo dobrze wiedzieli o czym Jezus do nich mówi. To było dla nich oczywiste, że jeżeli ziarno najpierw nie obumrze nie wyda plonu, ale zgnije w ziemi, natomiast jeżeli obumrze to w pewnym sensie narodzi się do nowego życia, które wyjdzie ponad ziemię do innej nie znanej im teraz rzeczywistości, czyli nieba i tam wyda swój plon (J.12.24-25). Siłą precyzyjnych obrazów jest nie tylko możliwość ich rozbudowywania we własnym zakresie, ale również możliwość przypominania sobie o nich przy każdej okazji kiedy będzie się patrzeć na stado owiec lub wzrastające zboże. Obecnie ze względu na słabą znajomość obu stron zastosowanego porównania jesteśmy pozbawieni zarówno zrozumienia podstawowego przesłania jak i korzystania z owych wartości dodanych, które procentowały u Izraelitów. Wydaje mi się, że w związku z przedstawioną zasadą maksymalizowania zrozumienia przekazywanych treści powinniśmy chyba zacząć używać dobrze przemyślanych współczesnych porównań, gdyż ludzki umysł nie znosi abstrakcji spychając w podświadomość wszystko czego nie rozumie.
Przykładem współczesnej przypowieści mógłby być obraz farmy gęsi, gdzie raz w tygodniu najbardziej elokwentny gąsior wchodził na podwyższenie i gęgał o tym jak to ich przodkowie, którzy byli tacy sami jak oni, ale wolni przemierzali góry i oceany w czasie swoich podniebnych wędrówek. Po czym wszystkie gęsi ze zrozumieniem kiwały głowami i wracały na swoje legowiska w przekonaniu, że kiedyś to były piękne czasy, ale teraz takie rzeczy się już nie zdarzają. Tak się działo dopóki na farmie nie wylądowały prawdziwe dzikie gęsi. Były bardzo podobne, miały tylko trochę mocniejsze skrzydła i dużo mniejsze brzuchy. One też zachęcały swoich domowych kuzynów, aby uwierzyły, że latanie i dla nich jest możliwe, a podjęły trud odchudzania brzuchów i wzmacniania swoich skrzydeł będzie się opłacił. One też udzieliły im podstawowych wskazówek i odleciały. Wiele gęsi zapaliło się do ćwiczeń, ale nie wytrwały zbyt długo. Początkowy entuzjazm szybko minął, a ciepłe posłanie i pełna micha były tak kuszące. Mijały tygodnie, a już wiele z nich głosiło, że praca jest zbyt ciężka, Generalnie to nie ma powodu, aby stąd odlatywać skoro tutaj jest dobrze, a straszna plotka o rzezi z okazji zbliżających się świąt pewnie nigdy się nie ziści. Znalazły się jednak nieliczne gęsi, które zakochały się w lataniu i zapragnęły go całym sercem, równocześnie znienawidziły swój naziemny, opasły tryb życia. One też zawzięły się i nie zniechęcały trudem ćwiczeń, ani głodówkami. Za nic miały szyderstwa innych gęsi, a uzbroiwszy się w cierpliwość nie przestawały pracować ucząc się na własnych upadkach. W końcu nadszedł dzień kiedy pierwsze z nich choć nieporadnie wzbiły się w górę i przeleciały pierwsze metry. To dodało im wiary i jeszcze bardziej zachęciło tak, że w krótkim czasie mogły śmiało przelecieć ogrodzenie. Wprawdzie wciąż nie były to podniebne wojaże, ale z tygodnia na tydzień szło im coraz lepiej. Aż w końcu farmę obiegła wieść, że gospodarz ma duże zamówienie i wszystkie idą pod nóż. Na fermie powstała panika, ale żadne krzyki i lamenty nie mogły im już pomóc. Czas się skończył. Wyrok w zawiasach o którym wiedziały od dawna został wykonany, a ocalały tylko te które potrafiły wznieść się w górę i opuścić swoje rodzinne podwórko nie tylko ratując swoją skórę, ale równocześnie realizując swoje odwieczne powołanie, gdyż gęsi zostały stworzone do latania, a nie do człapania po zagrodzie. Przedstawiony obraz jest bardzo czytelny: zagroda to świat, gęsi to ludzie, a gospodarz zagrody to diabeł, święta to koniec świata, a dzikie gęsi to prawdziwi chrześcijanie. Z pewnością ta przypowieść będąca pewnego rodzaju porównaniem nie jest doskonała, ani nawet dokładna w swym przesłaniu. A jednak stanowi pewną wartość, bo jako opowiedziana historyjka dość łatwo się zapamiętuje. Przypomina o tym, że ludzkość czeka zagłada, oraz że jest jakiś ratunek, ale przede wszystkim bardzo dobitnie pokazuje różnicę pomiędzy ludźmi cielesnymi, nawet jeżeli uważają się za chrześcijan, a ludźmi duchowy, którzy oderwali swoje serca i ciała od ziemi. To bardzo wymowny obraz mogący pobudzić nas zarówno do refleksji jak i wstydu. Jednak po namyśle można z niego wyciągnąć więcej informacji, które nawet nieuświadomione w pewnym sensie oddziałują na nasze rozumienie chrześcijaństwa. Np. droga krzyża nie jest łatwa, gęsi aby wzbić się w górę musiały długo i mozolnie ćwiczyć. Praca gęsi polegała na zrzuceniu nadmiernych kilogramów o czym też poucza nas list do Hebrajczyków, polecając odrzucenie wszelkiego ciężaru, a zwłaszcza grzechu, który nas łatwo zwodzi (Heb.12.1). Jeżeli zaś chodzi o ćwiczenie skrzydeł wiary, to Paweł pisząc do Tymoteusza zaleca mu ćwiczenie się w pobożności oraz walkę o prawdę przekazaną przez Jezusa, a ponadto zaleca mu odrzucenie babskich i światowych baśni (1Tym.4.7-10). Tak więc coś należy odrzucić, a coś nabywać i to w trudzie walcząc o osiągnięcie swego celu. Pewnego rodzaju smaczkiem tej przypowieści jest „najbardziej elokwentny gąsior”, czyli samiec, który naucza o chrześcijaństwie które było, prawdopodobnie wykładając innym naukę Biblii, której sam jest zaprzeczeniem. Również z tego można wyciągnąć wniosek, że nauka Jezusa prowadzi ludzi do bliskości z Jezusem, a jej znajomość nie jest celem samym w sobie. Prawdziwym celem poznania Chrystusa jest życie według Jego Ducha (Rz.8.12-14, Gal.5.22-25, Kol.3.2-5). Tak więc nawet jeżeli jesteś kimś ważnym w swojej organizacji, znasz naukę Biblii i nauczasz z niej innych, a jednak nie żyjesz w zgodzie z nią, to czeka cię śmierć (Rz.2.17-24). W naszych czasach jest naprawdę sporo elokwentnych i oczytanych oszustów, a znalezienie kogoś kto prawdziwie żyje blisko Boga nie jest rzeczą łatwą. Wielu szczyci się swoimi dobrymi czynami, osiągnięciami, zaszczytami, czy wiedzą (Prz.20.6), a tak niewielu trwa w Bogu, a Bóg w nich (J.14.10-11; 15.5-7). A przecież takich ludzi najbardziej szukamy. Nakaz boży mówiący o oczekiwaniach Boga względem człowieka nie zmienił się od tysięcy lat i jest dość wyraźny: Oznajmiono ci człowiecze, co jest dobre i czego Bóg żąda od ciebie: byś pełnił sprawiedliwość, okazywał miłość i w pokorze chodził z Bogiem swoim (Mich.6.8). Jednak przykład i wsparcie prawdziwych wierzących bywa na wcześniejszym etapie naszej drogi nieoceniony. Funkcje, tytuły, wiedza i fakultety nie pomogą tu niestety, albo lecisz jak te gęsi w górę, albo giniesz, trzeciej drogi nie ma. To również można uznać za dodatkowe przesłanie tej przypowieści. Na zakończenie możemy sobie zadać jedno, albo dwa proste pytania w stylu: Gdzie, czyli w jakiej grupie gęsi obecnie się widzisz, a gdzie chciałbyś (chciałabyś) być w przyszłości? Czyli inaczej rzecz ujmując: co cię bardziej pociąga niebo, czy ziemia i dlaczego? Odrzucenie Dobrej Nowiny niesie za sobą ogromne konsekwencje z których właśnie możemy zdać sobie sprawę nawet przy takiej prostej przypowieści jak ta o tłustych gąskach. Natomiast zadawanie pytań czasami może bardziej przeszkadzać niż pomagać w odbiorze, ale czasami rzeczywiście ktoś szczery przed Bogiem starając się sam sobie na nie odpowiedzieć może dojść do bardzo ważnych dla siebie wniosków.
W czasie wykładu możemy zaczerpnąć z czyjejś mądrości i np. zacytować fragment nie swojej wypowiedzi, jeżeli tylko uznamy że będzie to dla nas korzystne. Jeżeli ktoś wielki zacytuje wypowiedź kogoś nieznanego to podnosi jego słowa do swojej rangi, a jeżeli ktokolwiek z osób nieznanych cytuje wypowiedź ważnej osobistości, to nie on jej, ale ona jemu dodaje prestiżu. Czy jednak Biblia pozwala na takie zabiegi? Myślę, że mamy w niej samej kilka podobnych przykładów. Paweł w liście do Tytusa w pewnym kontekście pisze: Kreteńczycy zawsze kłamcy, złe bestie, brzuchy leniwe … i nie są to jego własne słowa lecz jak sam wyznaje opinia ich wieszcza z którą on widocznie w zupełności się zgadzał (Tyt.1.12-13). Podobnie w innym miejscu wymienia imiona czarowników egipskich (Jannes i Jambres) chociaż nie są one podane w Starym Testamencie (2Tym.3.8). Paweł znał je ze źródeł pozabiblijnych, a mimo to wprowadził je do kanonu ksiąg natchnionych chcąc wyrazić opinię o pewnych osobach porównuje ich do tych czarowników, bo tak jak tamci wystąpili przeciwko Mojżeszowi tak oni występują przeciwko prawdzie, czyli Chrystusowi. Może ktoś nie zwrócił na to wcześniej uwagi, ale Paweł równie często odnosi się do zachowania innych ludzi, albo porządku tego świata, czy zjawisk przyrody, a nawet innej niż wynikającej z kontekstu wykładni Prawa (1Kor.9.4-14). W tym przypadku wspomina akurat o pewnych prawach jak założenie rodziny, zarobkowanie, czy utrzymanie ze strony nawróconych osób, z których chociaż mógłby, to ze względu na Ewangelię nie korzysta. Wydawać by się mogło, że odwoływanie się do ludzkich zwyczajów i gadaniny jest mu zupełnie niepotrzebne, a jednak to robi, chyba dlatego aby rozszerzyć perspektywę słuchaczy. Do jednego dociera jeden obraz, a do drugiego inny, trzeci natomiast uznaje wyłącznie argumenty pochodzące z ksiąg natchnionych, więc do każdego trzeba dotrzeć indywidualnie. Idąc dalej tym tokiem myślenia dojdziemy do wniosku, że nie ma nic nadzwyczajnego, a tym bardziej zdrożnego w używaniu jasnych i zrozumiałych przykładów przy wyjaśnianiu jakichś praw, czy myśli bożych nawet jeżeli nie pochodzą z Biblii. Wydaje mi się, że jest to w pełni uprawnione postępowanie jeżeli tylko treść owego przesłania jest bezsprzecznie zgodna z treścią nauki Biblii. Przykład lub porównanie jest w pewnym rodzaju formą tłumaczenia Biblii na inny język (język ulicy, biznesu, czy sportu) co również możemy zaobserwować w naukach Pawła. Podobnie w naszych czasach wiele treści wymaga powtórnego tłumaczenia, bo w swojej pierwotnej formie ma problem z dotarciem do świadomości słuchacza. To nigdy nie są doskonałe próby i zawsze znajdzie się ktoś kto je skrytykuje i może nawet będzie miał rację, a jednak zastanówmy się czy w imię miłości do drugiego człowieka nie warto czasami narazić się na krytykę, po to by i on, może mniej biegły w studiowaniu Biblii mógł zrozumieć coś ponadto co jest w jego osobistym zasięgu, do czego nie będzie miał możliwości dojść samodzielnie. Warto też w takich sytuacjach wyjaśnić naszą przypowieść i dołączyć do niej biblijny opis, który zawsze można będzie porównać do Słowa Bożego i w razie potrzeby zweryfikować jej dokładność.
Czasem oprócz treści biblijnych ktoś na kazaniu odważy się zacytować słowa jakiejś starej pieśni, albo bardzo dobrze znany wszystkim refren. Co jednak by się stało gdyby ktoś zacytował słowa światowej piosenki, znanej wszystkim z radia i telewizji, oraz na ich podstawie przedstawił swój punkt widzenia nie na temat jakiejś nauki biblijnej, ale np. swojej obserwacji zachowań wierzących? Czy tym razem byłoby to coś bardzo niestosownego? Spróbujmy jak to wyjdzie.
Pewna polska piosenkarka śpiewa dość niezrozumiałą piosenkę w której powtarzają się dziwne słowa: …” Mam ciebie tylko w głowie i to wystarczy mi, na prawdziwą wojnę nie zamierzam iść…”. Początkowo myślałem, że to dobre określenie postawy kobiety, która myśli o związku tylko z jednym mężczyzną i pomimo różnego rodzaju sporów, czy kłótni, albo różnic interesów, nie ma zamiaru występować do konfrontacji z tym człowiekiem, gdyż w związku z nim dostrzega swoje szczęście, a przeciwko własnemu sercu nie da się przecież skutecznie walczyć. Dlatego też pomimo różnych pozorów, gierek i szantaży nie będzie walczyć z nim do końca. Z czasem jednak zacząłem dostrzegać drugie dno tego przesłania. Moje skojarzenia pobiegły w stronę współczesnego chrześcijaństwa i zobaczyłem, że słowa te mogą pasować do ludzi uważających się za wierzących i to świadomie wierzących, a jednak mimo to nie myślących o przesłaniu Biblii w sposób dosłowny jak to robią małe dzieci. Oni też zrobiwszy sobie bilans strat i zysków nie szykują się na poważny, czyli na śmierć i życie konflikt z diabłem. Ich chrześcijaństwo ma o wiele płytszy wymiar, bardziej intelektualno-obrządkowy, są zadowoleni ze swojego życia i nie chcieliby go zmieniać nawet gdyby odkryli, że Bóg tego od nich oczekuje. Dotyczy to osób, które w pewnym sensie zawarły z diabłem pewnego rodzaju pakt o nieagresji w obawie przed utratą ziemskich wygód, uznania ludzi, czy jakiegoś innego cierpienia, które mogłoby z tego powodu na nich spaść. Pokój który mógłby się wlać w ich serca zakłóca ciągłe czuwanie nad nienaruszalnością ich interesów. Oddać się do końca, to hasło dobrze im znane lecz jeszcze albo nie są na to gotowi, albo już nie są na to gotowi, więc stoją jakby w rozkroku na dwóch drogach, a nawet wydaje im się że są tacy sprytni, że korzystają z najlepszych rzeczy z nich obu, a prawda jest zupełnie inna (Prz.28.18). Umiłowanie świata, choćby częściowe i równoczesne uznawanie prawdy Biblii prowadzi do powstania różnego rodzaju hybryd duchowych, ale nie do zbawienia, a z czasem ukryty opór przeradza się w otwarty bunt przeciwko Słowu Bożemu. Tacy ludzie nie myślą poważnie o tym, aby żyć Słowem Bożym, a jedynie chcą się jakoś z Bogiem układać. Im też się wydaje, że skoro uznają Jezusa jako Boga i mają Go w głowie, czyli swej świadomości jako swojego Pana, to wszystko jest OK. To jednak tylko złudzenie i będzie miało żałosny koniec (Mt.7.21). Zbawienie zostało obiecane tylko tym, którzy pełnią wolę Boga. Kto nie wypowie posłuszeństwa swojemu wcześniejszemu panu-diabłu nie patrząc na konsekwencje, ten nie może zostać przyjęty przez Jezusa (1Kor.4.19-20). Wojna jest więc konieczna ( Kol.1.28, 1Kor.9.26-27, Fil.1.27-30, 1Tym.4.9-12, 2Tym.2.1-5, Heb.12.3-7, Jk.4.1-4, 1P.5.8-10, Apk.2.7, 11, 17, 3.21, itd). Może problem dotyczy ciebie tylko częściowo, może tylko jakiejś dziedziny twojego życia. Może potrafisz latać, ale wychodzi ci to słabo i robisz to niechętnie. A może pomimo tego, że prawdziwie narodziłeś się na nowo twoje serce już mocno wystygło w stosunku do twojej pierwotnej miłości i nie masz już zapału dla spraw Królestwa Niebieskiego takiego jak dawniej, robisz tylko to co konieczne i sam nie wiesz czy jeszcze wierzysz, czy tylko kultywujesz jakąś tradycję. Te i tysiące innych spraw znajdują się pomiędzy prawdziwym narodzeniem, a życiem w całej pełni i obfitości ducha budząc w naszych sercach wiele wątpliwości (J.10.10). A może chociaż jesteś całym sercem oddany Bogu i żyjesz tak jak naucza Biblia nie zdajesz sobie sprawy z tego, że Bóg może mięć względem ciebie większe oczekiwania (Iz.49.6).
Czy zatem słowa współczesnej piosenki mogą być nośnikiem całkiem chrześcijańskich przemyśleń, a nawet współczesnym przykładem nauki biblijnej? Myślę że tak, chociaż trzeba uważać na zbyt swobodne interpretowanie, oraz osoby niedojrzałe duchowo, które słabo znają Chrystusa. Prawdziwie precyzyjne obrazy wymagają dużej znajomości obu stron budowanych przykładów i tak jak dobre porównania mają nieocenioną wartość nośników prawdy, tak też niewłaściwe obrazy będą ją wypaczać, a tego byśmy nie chcieli. Z drugiej zaś strony nie o to chodzi, aby kazalnice stały się miejscem wyłącznie osobistych wynurzeń i niepewnych skojarzeń dotyczących oglądanych filmów, czy zasłyszanych piosenek. Ich rolą nie jest przecież zabawianie, albo straszenie słuchaczy, ale maksymalizowanie zrozumienia przekazywanych treści. Trudno bowiem zaufać czemuś, czego się nie zrozumiało, no bo co w takim razie możemy uczynić (1Kor.14.8). Jaki bowiem pożytek z dobrego kazania, które będzie tylko dla nielicznych zrozumiałe, a nauczyciel w zborze winien być trąbą bożą, aby nie tylko wszyscy mogli się czegoś nauczyć, ale również zbudować duchowo i odnieść jakąś korzyść, oraz wiedzieć kiedy jest czas walki, kiedy pokuty, a kiedy trzeba zabrać się do jakiejś wyznaczonej przez Boga pracy. Tak więc fundamentem wszelkiego rodzaju kazań, nauczań i konferencji powinno pozostać niezmienne Słowo Boże, które jest podstawą i początkiem naszej wiary, a które dzięki właściwemu zrozumieniu może na stale zamieszkać w naszych sercach (Mt.15.7-11, J.4.23-24, J.15.6-7, Rz.8.10-11, Kol.3.15-16). To zaś że Jezus umarł za nasze grzechy jest wystarczającym dowodem powagi sytuacji, braku trzeciej drogi i niezmienności świętych bożych postanowień, które po części zostały już nam ludziom objawione.
Tomasz Jaśkowiec