Tomasz Jaśkowiec, Nieuchronne zepsucie

/ 8 lipca, 2017/ Artykuły, Tomasz Jaśkowiec

Nie wiem czy to tylko moje odczucie, ale przyglądając się życiu toczącemu się wokół mnie widzę, że wszystko ulega różnego rodzaju degradacji, czyli się psuje. Dotyczy to zarówno życia publicznego, naszej rodzimej polskiej polityki, ale również światowej, zasad życia społecznego, moralności, rozwiązłości seksualnej, czy braku kultury, ale również życia rodzinnego, religijnego i prawie każdego człowieka z osobna. Media forsują dążenie do indywidualnego sukcesu jako podstawy osobistego szczęścia, a życie jakoś nie chce się do tej wizji dopasować. Dążenie do maksymalizacji zysków jednych wbija w pychę, a innych wpędza w rozpacz, w koło szerzy się nie tylko niesprawiedliwość i chamstwo, ale również wszelkiego rodzaju egocentryzm. Rośnie presja, roszczenia i napięcie psychiczne, a z ludzi wyłazi to co najgorsze. Wielu chodzi niezadowolonych ze swojego życia obwiniając za to innych i krytykując wszystko w koło siebie. Ktoś przecież musi być odpowiedzialny za to, że nasze życie nie układa się po naszej myśli. Rzadko też widzimy osoby mądre, pracowite i poważne na wysokich stanowiskach, a już zupełnie nie dostrzegamy uczciwych możliwości awansu społecznego, czy zawodowego. Dorabiają się kanciarze, oszuści i złodzieje nie liczący się z prawami i uczuciami innych, a wszechobecne układy, znajomości i łapówkarstwo torują drogę tym najambitniejszym, którzy nie mają żadnych skrupułów, bo zupełnie nie liczą się z innymi. Każdy kto chce piąć się w górę musi być gotów wyzbyć się wszelkiego rodzaju moralnych i społecznych zahamowań. Liczy się bowiem tylko jedno: osiągnięcie celu, nawet po trupach. Nie każdy startuje z tego samego pułapu, to też szanse na sukces są bardzo nierówne. Tak zwani zwykli ludzie w zdecydowanej większości przypadków są z góry skazani na niepowodzenie, chociaż czasami odgrywają pośrednie role w planach tych większych i nic na to nie są w stanie poradzić. A czym bardziej rośnie ich świadomość, tym więcej rodzi w nich frustracji. Ludzie są przepracowani, zniechęceni, zestresowani i smutni, a równocześnie obciążeni poczuciem niespełnionych marzeń. Czują się oszukani i wpuszczeni w kanał z którego nie widzą już wyjścia. Z tego też powodu rośnie poczucie rozczarowania i bezsilności co owocuje licznymi załamaniami nerwowymi, chorobami, rozbitymi rodzinami, a nawet samobójstwami. Świat proponował im przecież tak wiele, a to wszystko okazało się wielkim kłamstwem. Teraz już większość rozumie, że została wykorzystana jak Izrael przy budowie piramid. Ułuda bogactwa, prestiżu, władzy, czy jakichkolwiek doznań fizycznych lub emocjonalnych dawała „kopa” tylko na starcie. Z czasem to już nie pomaga. Rzesze bezimiennych niewolników zaczynają rozumieć, że z systemem panującym na świecie nie da się wygrać. Jeszcze bardziej zdają sobie z tego sprawę ci, którzy są trochę wyżej w hierarchii. Oni jednak odbierają jakąś tam nagrodę pocieszenia za oszukiwanie innych dającą im poczucie wyższości o bezpieczeństwa. Większością jednak kieruje strach, a w ryzach trzyma ich bat, czyli przymus i obawa przed konsekwencjami. Ludzie ostatnimi siłami łapią się różnych prac, sposobów i oszustw, aby coś zmienić licząc na łatwy zarobek, łut szczęścia, albo jakąś inną drogę na skróty. Wielu nie cofa się nawet przed okultyzmem gotowi targować się z diabłem. To jednak tak nie działa i ponad naturalne wsparcie rzadko przybywa, choć czasami kogoś pchnie wyżej, ale za ogromną cenę. Inni się poddają szukając zapomnienia i pociechy w alkoholu, narkotykach i cielesnych uciechach, wszystko zaś przykrywa się maską pozornego zadowolenia. Upragniony spokój jednak nie przychodzi. Wydawać by się mogło, że najlepiej wychodzą na tym ci którzy nie biorą udziału w tej gonitwie. Aby przetrwać, utrzymać się na powierzchni i nie zwariować trzeba się bardziej skoncentrować na sobie i nie zajmować się innymi. Tak myśli wielu. Co bowiem oni nas obchodzą, kiedy nam jest źle i nie potrafimy się z tym sami uporać. Szczęście pojmujemy jako własne zadowolenie i spełnione ambicje, oraz krótkotrwały stan ducha. Gonimy więc za złudzeniami i ulotnymi wrażeniami nie zważając na to, że staczamy się w coraz większą ciemność. Ta dość ponura wizja naszej rzeczywistości z pewnością znajdzie wielu przeciwników, którzy akurat z jakiegoś powodu świętują jakieś większe lub mniejsze zwycięstwo. To jednak nie potrwa zbyt długo. Wcześniej, czy później wszyscy zostaniemy pokonani przez system który nas otacza i więzi.

Na domiar złego znikąd nie widać pociechy, ani nadziei na lepsze jutro, a wręcz przeciwnie wszystko wydaje się coraz gorsze, bardziej zepsute, przesiąknięte żalem, egoizmem i niesprawiedliwością. Świat który nas otacza jest bowiem inspirowany i kreowany przez moce demoniczne działające na nasze dusze głównie poprzez to co zewnętrzne. Różnymi sposobami wdzierają się do środka, gdzie budują w naszych myślach, emocjach, czy pragnieniach złe systemy wartości, wiarę w kłamstwo, niewłaściwe skojarzenia i lęki względem tego czego już doświadczyliśmy, albo z czym nie chcielibyśmy się spotkać. Z tym przeciwnikiem sami nie wygramy (2Kor 10,3-6). Jesteśmy od urodzenia podbijani przez królestwo ciemności i coraz głębiej zanurzamy się w bagnie różnego rodzaju grzechów, brudów i nieprawości nawet niejednokrotnie wbrew naszej woli. Tak jakoś wychodzi. W konfrontacji z tą mocą pojedynczy człowiek, a nawet dobrze zorganizowana społeczność, czy cały naród jest bez szans. Potęga ciemności pochłania nas jak czarna dziura i nie potrafimy się temu przeciwstawić. Stajemy się coraz gorsi i gorsi. Kto tego nie dostrzega jest ślepym krótkowidzem łudzącym się własnym dobrem i porównującym się z innymi, aby czerpać zadowolenie ze swej przewagi w jakiejś dziedzinie. Zawsze bowiem znajdzie się ktoś kogo będzie można potępić za to co mówi lub robi. Zawsze na jakiejś płaszczyźnie będziemy wydawać się sobie lepsi od innych, a nawet całkiem dobrzy. Prawda jest jednak taka, że wszyscy zasługujemy na potępienie i śmierć, bo wszyscy jesteśmy tacy sami. Pogłębiające się w nas zepsucie jest niemożliwe do zatrzymania, więc wcześniej czy później będziemy gotowi do popełnienia najgorszych zbrodni, obrzydliwości i wynaturzeń, które teraz otwarcie potępiamy, to tylko kwestia czasu. Z tego też powodu jak sądzę Bóg po potopie skrócił długość życia człowieka na ziemi. Naszym największym grzechem i pierwotną przyczyną wszelkiego zła jest odstąpienie od naszego dobrego Stwórcy, dawcy życia i miłości. Bez Niego nic dobrego nie jesteśmy w stanie uczynić, więc się psujemy. Tylko byt doskonały w każdej okoliczności i konfiguracji wydarzeń zachowuje swą nieskazitelność. Każdy inny będzie się coraz bardziej kalał. I tylko Bóg jest w stanie zabezpieczyć nasze dusze przed złem, jak świecące się światło nie pozwala, aby ciemność nas ogarnęła (J 1,1-5; Ef 5,14; 1P 2,25). Prawda jest bowiem taka, że każde stworzenie zostało powołane do współistnienia ze swoim Stwórcą. Jeżeli zaś próbuje się od Niego odłączyć degradacji, bo tylko w Bogu jest życie, dobro i szczęście, które zostało nam dane w Chrystusie. Samoistne życie bez Niego jest niemożliwe, chyba że z jakiegoś powodu (np. aby objawić prawdę) pozwala On na to istotom obdarzonym wolną wolą (ludziom, czy aniołom). Odstępstwo sercem od Boga żywego (nagłe lub stopniowe) to prawdziwa tajemnica bezbożności. Człowiek odrzucający Boga nieuchronnie będzie stawał się gorszy i to na każdej płaszczyźnie. Dusza ludzka jest bowiem w stanie rozwijać się i rozkwitać tylko w świetle Chrystusa dla którego została stworzona. Jak już wcześniej wspomniałem osiągnięcie całkowitego zepsucia jest tylko kwestią czasu, być może aniołowie przebywający początkowo w większej chwale i bliskości z Bogiem potrzebują go więcej niż my cieleśni ludzie na dodatek ciągnięci w dół przez potężniejsze od nas byty duchowe, które upadły wcześniej niż my i dla których, pewnie z tego samego powodu, nie ma już nadziei na ich ocalenie. Warto o tym pamiętać gdy zabieramy się za ocenianie, krytykowanie i potępianie drugiego człowieka, bo sami czynimy to samo co potępiamy (Rz 2,1-4). Wcale nie jesteśmy lepsi od innych, warto więc pomyśleć o tym, aby dać sobie pomóc i przyjąć przebaczenie.

Co z tego wszystkiego wynika dla nas wierzących? Czy powinniśmy się tym martwić bardziej od innych? Myślę, że nie, bo chociaż świat nieuchronnie zmierza na zagładę dla nas jest jeszcze nadzieja. Jednak nierozsądne byłoby uważać, że nas to zupełnie nie dotyczy. Każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu ulega nie tylko wpływom własnej cielesności, ale również wpływom zewnętrznym. W XX wieku problem się nasilił, gdyż w moim odczuciu pojawiła się jakby świadomie zorganizowana tendencja o światowym zasięgu do wypychania Boga z życia i świadomości ludzi. To niby nic nowego, ale tym razem ma ogromny zasięg i nieznaną wcześniej szatę nowoczesności. Podejrzewam, że diabeł ma na naszej planecie grono ludzi decydujących pod jego wpływem o bardzo wielu sprawach na niej się toczących. Ludzie ci prawdopodobnie znacząco przyczynili się do wielu wojen, krachów finansowych, kryzysów gospodarczych, itd. Stojąc bardzo wysoko w hierarchii światowej wpływają nie tylko na świat polityki i gospodarki, ale również finanse, kulturę, panujące trendy i naukę. Zwłaszcza w tej ostatniej dziedzinie dużo się działo w minionych dziesięcioleciach. Teoria ewolucji Darwina, pomimo początkowych oporów upowszechniła się w połowie minionego stulecia i stanęła w otwartej opozycji do nauki Biblii. To samo można powiedzieć o dynamicznie rozwijającej się archeologii zwłaszcza w dziedzinie badań nad dinozaurami. Dość szybko dzięki ogromnemu wsparciu mediów stały się ogólnoświatowymi kierunkami nauki wyjaśniającymi i potwierdzającymi nasze rzekome pochodzenie. Wsparła je kolejna dziedzina nauki, a mianowicie badania kosmosu, które też wyraźnie sugerują, że jako mieszkańcy małej planety na peryferiach naszej galaktyki gdzieś na obrzeżach drogi mlecznej – uznanym centrum wszechświata, jesteśmy jedynie malutką drobinką tej wielkiej całości. Mamy przeróżne teorie dotyczące nie tylko losów wszechświata rozpoczynającego się zwykle od wielkiego wybuchu będącego miliardy lat temu, ale także inne hipotezy dotyczące światów równoległych i wielu innych przedziwnych i nieprawdopodobnych historii. One również kwestionują prawdomówność Biblii. Idąc dalej widzimy, że jakby w jednym pakiecie docierają do nas różnego rodzaju bardziej lub mniej naukowe teorie dotyczące odwiedzin obcych, czyli ufo. Teorie te wspierają trudności z wyjaśnieniem procesu powstawania piramid nie tylko egipskich, ale również innych budowli których z pewnością nie mógł zbudować pierwotny prymitywny człowiek z teorii Darwina. To zaś rodzi przypuszczenia, że być może również w historii byliśmy wspierani przez istoty nie pochodzące z naszej planety. Oni też ze względu na bardzo daleko wyprzedzający nas postęp technologiczny mogli być brani za bogów. Tak więc wiara w jednego Boga stopniowo jest zamieniana w wiarę w wielu bogów, a najpotężniejszą religią naszych czasów staje się nauka, której doktryn pomimo wielkiego stopnia ich niestabilności nikt nie kwestionuje.

Obywatele ziemi żyją coraz bardziej bezbożnie, bo przecież skoro jesteśmy wytworem natury, kosmosu lub kosmitów to nasze życie nie ma żadnego większego sensu poza przedłużeniem gatunku. Tak więc dlaczego mielibyśmy sobie czegokolwiek odmawiać (1Kor 15,32-34). Co więcej samo przesłanie Biblii znacząco osłabło i straciło swą wyrazistość ze względu na tysiące nowych interpretacji czynionych przez ogromną masę starych i nowych ruchów religijnych. Prawda stała się względna, a panem życia znów jest człowiek gloryfikujący siebie samego na różne sposoby i sam dokonujący wyborów co uznać za prawdę. Nawet wzajemna miłość wierzących nie potrafiła temu zapobiec lecz sama osłabła (Mt 24,4-14). Bezbożność rozpanoszyła się prawie wszędzie pociągając za sobą rozwiązłość obyczajów. W środkach masowego przekazu widzimy bardzo wiele przemocy, kult pieniądza i ciała ludzkiego, ale również umysłu i różnego rodzaju odczuć człowieka zwanych humanizmem. Pod wpływem takiego pokarmu ludzie naprawdę wariują. Patrząc na to wszystko trudno powstrzymać się od biblijnych skojarzeń do czasów ostatecznych, w których jednym z najbardziej widocznych znaków będą okropne stosunki międzyludzkie (Rz 1,21-31; 2 Tym 3,1-5). Zwróćmy jeszcze przez chwilę uwagę na jeden charakterystyczny element postawy człowieka, a mianowicie „brak serca” lub jak mówią inne przekłady „nieustępliwość”. To oczywiście nic innego jak „twardość serca” wypominana wcześniej Żydom przez Jezusa (Mt 19,8). Inaczej możemy to nazwać brakiem miłości względem drugiego człowieka wyrażającą się na wiele sposobów: egoizm, upór, brak przebaczenia, nie liczenie się z krzywdą innych, marsz po trupach, twardość w relacjach, wzajemne oszukiwanie się i rywalizacja, źle pojęta asertywność, wrogość, brak empatii, itd. Jakże to sprzeczne z opiekuńczą postawą pokory i łagodności Jezusa której On sam polecił nam się od Niego uczyć (Mt 11,28-30). Analizując do końca fragment z drugiego listu do Tymoteusza widzimy, że taka postawa serc ludzkich wcale im nie przeszkadza uczestniczyć w życiu religijnym jakiejś społeczności. Ludzie będą bowiem okazywać pozór pobożności, ale wyrzekną się jej mocy, czyli Chrystusa (1 Kor 1,18; 22-24; Rz 1,16-17; 3,23-26). Nauka krzyża to nauka o umartwianiu samolubnej miłości własnej po to, aby troskliwa miłość Chrystusowa mogła w nas wzrastać (Gal 2,19-20). Wszak nowe stworzenie pewnie od postawy nowego serca zostało nazwane postawą wiary, która działa przez miłość lub w miłości (Gal 5,6; 6,15). Inna wiara nie jest wiarą zbawienną, ale być może faryzejską, twardą i egoistyczną, nakładającą na człowieka wierzącego wiele ciężarów, domagającą się przestrzegania zasad i doktryn ludzkich, a zapominającą o tym co w prawie Bożym ważniejsze: sprawiedliwości, pokoju i radości w Duchu Świętym (Rz 14,15-19). Taka inna wiara może używać podobnych zwrotów, praktykować podobne obrzędy, czy powoływać się na te same zasady, ale tak naprawdę będą to tylko pozory dobra, które utraciły już dawno swoją siłę przemiany człowieka i nie są w stanie zapobiec jego dalszej degradacji. Cały ten brud już od dłuższego czasu obficie wlewa się szerokim strumieniem do wielu zborów nawet ewangelicznych zastępując wiarę wiedzą, a pełnienie Bożej woli realizacją własnych pomysłów, co również zostało zapowiedziane (1Tym 4,1-3). Mamy też religijną odmianę światowości. A przecież wiedza to jeszcze nie wiara, a właściwa doktryna to zbyt mało by nas zabezpieczyć przed zepsuciem. Wspaniałość nauki Biblii nie zostanie doceniona przez zepsute społeczeństwa, a jej treści nie są w stanie automatycznie ich zmieniać (Rz 7,9-13; 20-25). Pokładanie ufności w ważnych nauczycielach, przynależności denominacyjnej lub zborowej, wsparciu lub modlitwach bliskich to również za mało by zostać zbawionym, podobnie jak jakiekolwiek zasługi jakie nam się wydaje, że mamy przed Bogiem: nasza religijność, wierna wieloletnia służba w zborze, regularne czytanie Biblii, czy długie modlitwy, posty i pomoc innym nie zapewnią nam zwycięstwa w konfrontacji z bardzo realnym królestwem grzechu działającym na płaszczyźnie serca. Jednym słowem wszystko to może mieć jakąś wartość jedynie dla osoby żyjącej w świetle Chrystusa, bez którego tak czy inaczej ogarnie nas ciemność. Prawdziwa, żywa obecność Chrystusa w Swoim Duchu Świętym jest naszą jedyną nadzieją. Jedynie Duch Święty jest w stanie zabezpieczyć nas przed innymi duchami, jak światło przed ciemnością, On jest naszą siłą, wsparciem, nauczycielem i przewodnikiem do domu Ojca. W Nim Chrystus jest z nami (J 14,16-18) i tylko On zna Boga, drogę do Boga, oraz Jego wolę względem nas (1Kor 2,7-13; Rz 8,1-17). On też zgodnie z wolą Ojca zawsze dąży do wywyższania Chrystusa (J 16,13-14). Nadszedł więc czas, aby szukać Pana (Oz 10,12), bo tylko w Nim jest nasz ratunek. Kto ma Syna ma życie, a tego komu się tylko tak wydaje czeka gniew Boży (1J 5,9-15). Zastanówmy się więc ile rzeczywistej obecności Boga jest w życiu naszym i naszych zborów, a ile tylko religijności, obrządkowości i ludzkich nauk. Religia jest bowiem zewnętrzną formą wiary. Problem pojawia się wówczas gdy w jej środku brakuje jej jądra, czyli wiary opartej na Bogu i wyrażającej się w posłuszeństwie Jego Słowu, a dokonującej się w Duchu miłości. Zarówno prawdziwa biblijna miłość agape, jak i wiara dająca nam zbawienie może zostać nam odebrana lub podmieniona na coś podobnego, jeżeli tylko Duch Święty nie będzie nas wspierał i zabezpieczał (Rz 8,26-39). Czuwajmy więc, bo nie wiemy kiedy Pan domu przyjdzie. Jeszcze jest czas na zmiany, jeszcze możemy się weryfikować (1Kor 11,31-32).

Tomasz Jaśkowiec