4. Tomasz Jaśkowiec, Niezwykłość i piękno drogi krzyża

/ 19 kwietnia, 2017/ Tomasz Jaśkowiec

To dziwne, ale we współczesnym chrześcijaństwie niewiele osób rozumie kluczową role nauki o krzyżu, nie mówiąc już o tym, że jeszcze mniej ma pojęcie co z tą wiedzą zrobić, czyli jak podążać drogą krzyża. Zdecydowanie zbyt mało się o tym naucza, a to co można usłyszeć nie brzmi zachęcająco. Dużo łatwiej jest nam rozmawiać o sprawach doczesnych, cielesnych, czy organizacyjnych jakbyśmy bali się ruszać tego co nas przerasta. Być może tylko niewielu z nas zależy na tym, aby pójść dalej, bliżej Boga, naruszając aktualny porządek swojego życia. Z grymasem na twarzy słuchamy kazań o umartwianiu cielesnych pożądań, rezygnowaniu z własnych ambicji, marzeń i planów. To nas niezbyt pociąga, a nawet nie widzimy jakiegoś sensu takich wyrzeczeń. Współczesne rozumienie życia dla Boga w bardzo wielu przypadkach przestało być kojarzone z bezwzględnym posłuszeństwem Bożemu Słowu, a stało się niejednokrotnie frywolną formą dziwnej religijności nie wymagającej zbytniego poświęcenia. Celem życia Jezusa Chrystusa tutaj na ziemi było złożenie ofiary z własnej woli, po to aby wypełnić wolę Ojca niebieskiego. To też jest podstawowym celem każdego, kto świadomie nazywa siebie Jego naśladowcą.

Czy mamy względem tej prawdy jakąś biblijną alternatywę? Ja jej w Słowie Bożym nie dostrzegam. Czy to oznacza wiele trudów, problemów i różnego rodzaju cierpienia? Niestety tak, ale nie tylko, jest bowiem jeszcze piękna strona krzyża, o której się rzadko wspomina. Chrystus obiecał swoim naśladowcom własną pomoc, przemianę serca zwaną narodzeniem się z Ducha, wsparcie Ducha Świętego w procesie naszego uświęcania, Swoje wstawiennictwo u Ojca, pomoc w trudnych chwilach, doświadczanie bliskości Boga i wiele innych wspaniałych rzeczy wraz z wiecznym życiem i wieczną chwałą za którymi niewielu tęskni. Przez wiele utrapień przyjdzie nam wejść do Królestwa Niebieskiego (Dz 14,22), ale nie będziemy na tej drodze sami (Mt 28,20). Dlaczego więc tak niewielu dostrzega prawdziwą wartość tej drogi będącej w rzeczy samej stylem życia mającym wszelkie Boże obietnice? Dlaczego tak mało mówi się o tym, gdzie ta droga prowadzi? Praktycznie nie ma chrześcijaństwa bez podążania drogą krzyża o czym Biblia wielokrotnie nas poucza (Mt 10,38; Rz 6,8-11; 1Kor 1,18; Gal 2,19-20; Gal 5,24; 1J 2,3-6; itd … ).

Nie ma też żadnych obietnic dla tych, którzy jakieś własne obrządki, czy zwyczaje uważają za chrześcijaństwo. Nie ma miejsca na własne filozofie, czy osobiste mądrości. Tylko droga objawiona nam przez Jezusa Chrystusa i Jego apostołów może nas doprowadzić do nieba, no chyba że w życie wieczne jest dla nas tak abstrakcyjne, że trudno nam to przyjąć za prawdę. Tymczasem chrześcijaństwo rozumiane jako nauka moralności, idealny wzorzec relacji międzyludzkich, antidotum na strach przed śmiercią, porządek życia społecznego, tradycja zachęcająca nas do czynienia dobra, itd. … nie mają w świetle Biblii żadnego, poza doczesnym znaczenia. Nie po to Jezus umarł i nie tego od nas oczekuje. My jednak lubimy czcić własne wyobrażenia Boga, podpierać je własnymi poważnymi teoriami i wierzyć, że żyjemy w prawdzie. To niestety w wielu przypadkach jest tylko oszukiwaniem siebie samego i zwykle nie dzieje się to bezinteresownie.

Własne samozadowolenie z tego co robimy, często również spokój wśród dostatków zastępuje nam prawdziwy pokój z Bogiem. Brakuje nam pokory i bojaźni przed Bogiem, aby dostrzec własną pychę i arogancję względem Boga, polegającą na lekceważeniu prawdy i usprawiedliwianiu się przed Stwórcą. Mimo wszystko wydaje nam się, że szczere wyznanie swego duchowego lenistwa, albo braku zainteresowania Bożym Słowem całkowicie wymazuje naszą winę i wszystko jest OK. Tak się jednak nie dzieje. Wprawdzie to lepsze niż bycie obłudnikiem, ale niewiele zmienia nasze relacje z Bogiem. Jak więc mamy się do Niego upodabniać jeżeli z Nim nie spędzamy czasu poznając Jego myśli, słowa i relacje z innymi ludźmi, unikając osobistych refleksji, wylewania swego serca przed Bogiem, zwracania się do Niego w różnych sprawach. Praktycznie bardziej cenimy sobie własne myśli i system wartości niż chociażby to co podpowiada nam Biblia, nie mówiąc już o tym, że rzadko uświadamiamy sobie potrzebę bezwzględnego posłuszeństwa jej nauce? Tu jednak nie chodzi o prawny legalizm, ale o wyjątkową postawę serca.

Problem w tym, że osób które naprawdę rozumieją co to znaczy „OK w relacjach z Bogiem” jest bardzo niewiele. Ludzie doświadczają czegoś niewielkiego, ale duchowego w swoim życiu i już im się wydaje, że są inni od całej reszty. Jakaś drobna sprawa, czy wysłuchana modlitwa i już jesteśmy pełni poczucia wyższości względem innych wierzących wspieranych i uwierzytelnianych przez Boga (Kol 2,18). To być może jeszcze nie ma nic wspólnego z duchową chrześcijańską rzeczywistością i uczciwym stawaniem przed Jego Obliczem, a nawet sobą samym. Po wielu latach niektórzy dochodzą do wniosku, że tak naprawdę wiedzą bardzo niewiele, ale to wcale nie jest ich rezygnacją z poznawania Słowa Bożego, a raczej zachętą do pokorniejszego przyjmowania jej przesłania. Jest bowiem wiele fragmentów w Biblii, które mogą nas wpędzić w zakłopotanie, a których znaczenie nie jest dla nas oczywiste.

Chciałbym zachęcić do przyjrzenia się chociażby kilku z nich po to, aby zastanowić się nad ich niezwykłym przesłaniem:

Lecz lud mój nie słucha głosu mego, A Izrael nie był mi uległy. Zostawiłem ich w zatwardziałości serca, By postępowali według zamysłów swoich. O, gdyby usłuchał mnie lud mój, O, gdyby Izrael chodził drogami moimi! Wnet poskromiłbym nieprzyjaciół ich. I zwróciłbym rękę przeciwko ich wrogom. Ci, co nienawidzą Pana, schlebialiby mu, A czas ich trwałby wiecznie. Karmiłbym go najwyborniejszą pszenicą. I syciłbym go miodem ze skały. (Ps 81,12-17)

To niezwykła obietnica Bożego działania na naszą korzyść w odpowiedzi na naszą wierność Jemu. Czy jednak możemy budować cokolwiek na słowach Starego Przymierza? Wydaje mi się, że w tym przypadku jest to uzasadnione. Intencja Bożego serca względem Jego ludu z całą pewnością nie uległa zmianie. Mamy w niej: zapowiedź wieczności, co w Starym Przymierzu nie jest zbyt częste, zapowiedź karmienia najczystszym mąką, oraz nasycenie miodem ze skały. W najwyborniejszym chlebie szybko powinniśmy dostrzec prawdziwe (czyste, bez domieszek ludzkich filozofii) poznanie Słowa Bożego, a w sytości miodu pochodzącego ze skały obfitość słodyczy wypływającej z obcowania z Chrystusem, gdyż to On jest skałą naszego zbawienia (1Kor 10,4). Tak niewiele osób dzisiaj posiada właściwe zrozumienie Bożej woli zawartej w Słowie Bożym. Jeszcze mniej jest takich, którzy potrafią rozkoszować się Bogiem.

Doświadczenie radości z bliskości Chrystusa to wyraz czyjegoś szczęścia tylko wówczas, kiedy całe jego pragnienie właśnie tego pragnie i nie jest to ulotne uczucie, ale stała postawa jego serca wynikająca z miłości do Boga (Oz 6,4-6;J 7,37-38; 1Kor 16,22). Człowiek pragnie całym sercem tylko tego co kocha całym sercem, a kocha tylko to co jest dla niego najcenniejsze (Mt 6,21). To dość prosta logika, ale człowiek nie wiadomo dlaczego w poszukiwanie Boga angażuje się bardzo powściągliwie, jakby w obawie, żeby nic mu się nie stało zupełnie nie przykładając wagi do słów domagających się wręcz zaangażowania całym swoim sercem w całym swoim życiu (2Krl 23,25; Ps 119,1-3; Mt 22,36-39). Nikt z nas nie dorówna Jezusowi, ale każdy z nas podąża za Nim tą samą drogą miłości (1Kor 12,31-13,13) i nie jest to droga miłości do siebie samego (J15,13-16) lecz droga miłości do Boga (1Kor 16,22). Dlaczego tak niewiele osób które uwierzyły w Jego ofiarę za nas chce podążać Jego śladami stając się początkowo Jego naśladowcą, sługą i uczniem, a później Jego przyjacielem i świadomym czcicielem z serca, nie z przymusu, czy lęku przed karą? A właśnie takich to czcicieli chce mieć Ojciec (J4,23-24). Czy i my tego chcemy?

Przypatrując się przykładowi Jezusa, oraz Jego drodze. Przyjemnie słucha się o Bożym błogosławieństwie, wiecznym szczęściu i chwale, ale zupełnie inaczej działa na nas obietnica cierpienia (2Tym 3,12), oraz sam przykład Mistrza, który nie bacząc na swoją hańbę i cierpienie postanowił nas ratować (Heb 12,2). Miło się słucha o Bożej miłości i o dobrodziejstwie płynącym z krzyża Chrystusa, ale już same zgłębianie tego co znaczy naśladowanie Go już nas mniej interesuje i staramy się tego unikać (jakby nieznajomość prawa zwalniała z jego przestrzegania). Tak więc w każdym z nas toczy się walka pomiędzy decyzją o posłuszeństwie Bogu lub sprzeciwieniu się Jego woli. Naturalny strach przed cierpieniem pobudza nas do buntu, a miłość do Chrystusa zachęca do wierności i uległości Bogu. Co też zwycięży w naszych sercach, to też będziemy obserwować w naszym życiu. Największym problemem jest jednak to, że nie wiadomo dlaczego wydaje nam się, że możemy jednocześnie uniknąć cierpienia i odziedziczyć Boże obietnice. To jednak jest diabelskim oszustwem powstrzymującym nas przed konkretnym działaniem. Nie ma jednak takiej możliwości, gdyż zdobycie tego drugiego jest poprzedzone tym pierwszym, co wyraźnie widać np. w jednym z proroctw mesjańskich.

Ale to Panu upodobało się utrapić go cierpieniem. Gdy złoży swoje życie w ofierze, ujrzy potomstwo, będzie żył długo i przez niego wola Pana się spełni. Za mękę swojej duszy ujrzy światło i jego poznaniem się nasyci. Sprawiedliwy mój sługa wielu usprawiedliwi i sam ich winy poniesie. Dlatego dam mu dział wśród wielkich i z mocarzami będzie dzielił łupy za to, że ofiarował na śmierć swoją duszę i do przestępców był zaliczony. On to poniósł grzech wielu i wstawił się za przestępcami. (Iz 53,10-12)

Widzimy tutaj zarówno cenę Jego oddania się Bogu, jak i korzyści z niej płynące. Jest jednak wśród tych słów pewna niezwykła myśl: ” … Za mękę swej duszy ujrzy światło i jego poznaniem się nasyci.” Czym jest owo światło, które jest ukojeniem dla tak wielkiego cierpienia duszy, które może sprawić jej ukojenie, którym można się nasycić? To naprawdę trudne do zrozumienia, ale jakże podobne do rozkoszowania się Bogiem, nasycenie się Jego miłością, dobrocią, słodyczą, czy szczęściem (sytość, to pewnego rodzaju obfitość lub pełnia). Nikt nie podda się takiej męce bez wiary w to, że Bóg dochowa swego Słowa i odpłaci mu w sposób jakiego dotąd nie był w stanie pojąć. Dla mnie jest to obietnica zjednoczenia się z Bogiem, stanięcia z Nim twarzą w twarz. To bowiem zwykle kryje się w Biblii za słowami „zobaczyć Boga”, czy „ujrzeć światło”, bo żeby móc to uczynić trzeba wejść przed Jego oblicze.

Pierwszą osobą poza Jezusem jaka przychodzi mi na myśl, która rozmawiała z Bogiem twarzą w twarz jest Mojżesz (4Mż 12,7-8). Lecz z pewnością przyjaciół Boga w Biblii jest więcej i każdy z nich coś wycierpiał o czym czytamy na zakończenie listy bohaterów wiary umieszczonej w liście do Hebrajczyków (Heb 11,33-40). Nie są oni tacy sami i nie wszyscy doświadczali tego samego, ale wszyscy oddali się Bogu do całkowitej dyspozycji doświadczając zarówno rzeczy wielkich i wzniosłych, jak i trudnych, a nawet bardzo bolesnych. Wypróbowanie ich wiary postawiło ich wśród przyjaciół Boga zasługujących na nagrodę za wierność.

… którzy przez wiarę podbili królestwa, zaprowadzili sprawiedliwość, otrzymali obietnice, zamknęli paszcze lwom, zgasili moc ognia, uniknęli ostrza miecza, podźwignęli się z niemocy, stali się mężni na wojnie, zmusili do ucieczki obce wojska. Kobiety otrzymały z powrotem swoich zmarłych przez wskrzeszenie; inni zaś zostali zamęczeni na śmierć, nie przyjąwszy uwolnienia, aby dostąpić lepszego zmartwychwstania. Drudzy zaś doznali szyderstw i biczowania, a nadto więzów i więzienia; byli kamienowani, paleni, przerzynani piłą, zabijani mieczem, błąkali się w owczych i kozich skórach, wyzuci ze wszystkiego, uciskani, poniewierani; ci, których świat nie był godny, tułali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi. A wszyscy ci, choć dla swej wiary zdobyli chlubne świadectwo, nie otrzymali tego, co głosiła obietnica, ponieważ Bóg przewidział ze względu na nas coś lepszego, mianowicie, aby oni nie osiągnęli celu bez nas. (Heb 11,33-40)

Był jednak mąż Boży, któremu Biblia poświęca całą księgę praktycznie w zdecydowanej jej większości opisując jego niezawinione cierpienie, oraz różnorakie nieprzyjemne doświadczenia wystawiające na bardzo poważną próbę jego ufność w Bożą sprawiedliwość. To oczywiście Job lub Hiob (jak kto woli). To naprawdę dość niezwykła księga ukazująca nam nie tylko świat materialny, ale również przyczynę cierpień Joba. Najbardziej zadziwiające wydaje się zakończenie całej tej historii: Job po spotkaniu z Bogiem wyznaje: Kiedyś znałem Cię (Boże) ze słyszenia, obecnie zobaczyłem Cię oczami (Job 42,5). To wielka nagroda dzięki której nasz bohater zapomniał o swoim wcześniejszym cierpieniu, odwołał wszelkie roszczenia względem Boga i ukorzył się przed Jego obliczem. Cokolwiek to znaczy musi być niezwykłym doświadczeniem zupełnie odmieniającym perspektywę człowieka. Oczywiście wróciło do Joba też Boże błogosławieństwo i to większej mierze niż miał je wcześniej, ale nie po to przecież się trudził i nie to go przemieniło i usatysfakcjonowało. Spotkanie z Bogiem twarzą w twarz wynagrodziło mu wszystko czego doświadczył, a najprawdopodobniej był to tylko początek nowej, bliskiej relacji z Bogiem. To jakby ukoronowanie jego całościowej postawy względem Boga, bliskość o której zdecydowana większość z nas tylko marzy. A było to jeszcze przed powstaniem tego co znamy pod pojęciem Biblii.

Podobnie Abraham nie miał dostępu do tekstów objawiających mu naturę, czy dobroć Boga, a mimo wszystko potrafił Mu zaufać i pozostać wiernym, aż do końca (nawet w czasie składania ofiary z najukochańszego syna Izaaka). On też z pewnością znał Boga inaczej niż my, a nawet został nazwany przez samego Stwórcę swoim przyjacielem (Jk 2,21-23), a to bardzo wiele znaczy. Podejrzewam, że również Paweł potrafił w taki sposób jak Mojżesz, Abraham, czy Job spotykać się z Bogiem, bo przecież sam wyznaje, że został nawet pochwycony do nieba i słyszał słowa, których nie godzi się powtarzać człowiekowi (2Kor 12,2-4). To wydarzenie było przez niego wspominane po kilkunastu latach i z pewnością przemieniło jego wnętrze, wiarę i zaangażowanie w służbie. To o wiele więcej niż doświadczenie po raz pierwszy w życiu uczucia wielkiej i odwzajemnionej miłości.

Innym przykładem drogi do Boga jest w Biblii opis Przybytku Świętego będącego domem Boga na ziemi w czasie gdy Izrael pod wodzą Mojżesza błądził przez czterdzieści lat po pustyni. Został on wykonany dokładnie według wzoru jaki został Mojżeszowi objawiony przez Boga (Dz 7,44). To dość niezwykła sprawa, bo Biblia poświęca budowaniu Przybytku około trzynastu rozdziałów (a są jeszcze różne odnośniki do tego wydarzenia), więc to naprawdę sporo. Przybytek sam w sobie składał się z miejsca świętego i najświętszego będąc symbolem jedności Kościoła i Chrystusa (1Kor 3,16-17; Ef 5,23-27), a wokół niego był teren przeznaczony wyłącznie dla Boga. Miejsce święte od najświętszego dzieliła gruba zasłona, przez którą nikt nie mógł przechodzić za wyjątkiem arcykapłana i to tylko raz w roku (Heb 9,1-15). Ona to symbolizuje ciało Jezusa które zostało zabite za nasze grzechy, a przez to otworzone zostało nam wejście przed oblicze Boga (Heb 10,19-23). Tylko poprzez zjednoczenie z Chrystusem stajemy się dziedzicami obietnic Boga (jesteśmy zarówno świątynią jak i kapłanami (Apk 1,5-6) Boga w niej służącymi). Wielu z nas jednak szybko się zniechęca nie widząc wyraźnego działania Boga w swym życiu. Niby trwają oni w wierze, ale tylko połowicznie nie spodziewając się w swoim życiu większych zmian. Nie wiem czy można to nazwać pielgrzymowaniem do domu Ojca. Brak świadomości potrzeby kroczenia za Bogiem, a tym bardziej celu podcina ich zapał. Wzrost duchowy, uświęcanie człowieka, albo inaczej przemiana (metamorfoza) dokonują się w pewnym porządku i rozpiętości czasu. Każdy musi przejść tą samą drogę.

W miejscu świętym był siedmioramienny świecznik (symbol Chrystusa) z lampami oliwnymi (symbol Ducha Świętego), którego światło pada na stoły z chlebami pokładnymi (symbol Słowa Bożego), a dalej jest ołtarz kadzielniany (symbol zanoszonych do Boga modlitw świętych). Natomiast w miejscu najświętszym jest tylko arka przymierza (symbol Chrystusa) przykryta wiekiem zwanym przebłagalnią (symbol ofiary Jezusa), a w jej środku znajdują się tablice kamienne (symbol prawa prowadzącego do Chrystusa), naczynie z manną (symbol prawdy Słowa Bożego), oraz laska Aarona która zakwitła (symbol życia). Jezus też mówił o sobie, że On jest drogą, prawdą i życiem (J 14,6). Na wieku skrzyni były dwa cheruby pochylone w pokłonie do środka arki, gdzie ponoć w postaci ognia spoczywała Szakina chwały (czyli żywa obecność Chrystusa jeszcze przed Jego wcieleniem). Tam kiedyś nie można było wejść zwykłemu śmiertelnikowi, ale dzięki ofierze Jezusa przez wiarę również to (wejście przed Boży tron) jest dzisiaj dla nas możliwe. Wejdą tam ci, którzy tego pragną i którzy w moim odczuciu całkowicie oddali się Bogu. To ci, którzy swą wiarą sięgają poza rozdartą zasłonę przyjmują swą wiarą nie tylko możliwość należenia do Chrystusa, ale również całkowitego się z Nim zjednoczenia. Wejście przed oblicze Boga z pewnością zmieni perspektywę każdego człowieka, ale idzie się tam poprzez własny krzyż. Natomiast ogień znajdujący się kiedyś nad arką przymierza spoczął w dzień pięćdziesiątnicy na uczniach zgromadzonych w wieczerniku czyniąc z arki nowe wyobrażenie ciała Chrystusa. Czy jesteśmy tego świadomi, czy raczej wycofujemy się do praktykowania kultu opartego na różnych uczynkach, obrzędach i zasadach życiowych?

Na zakończenie chciałbym przywołać rzadko wspominany, aczkolwiek piękny fragment z Ps 45,11-12 w kilku przekładach.

Słuchajże, córko, i spójrz, i nakłoń ucha: Zapomnij o ludzie swoim i o domu ojca swego! Król pragnie wdzięku twego, Pokłoń mu się, bo on jest panem twoim! (biblia warszawska)

Posłuchaj, córko, spójrz i nakłoń ucha, zapomnij o twym narodzie, o domu twego ojca! Król pragnie twojej piękności: on jest twym panem; oddaj mu pokłon! (biblia tysiąclecia)

Słuchajże córko, a obacz, i nakłoń ucha twego, a zapomnij narodu twego, i domu ojca twojego. A zakocha się król w piękności twojej, albowiem on jest Panem twoim; przetoż kłaniaj się przed nim. (biblia gdańska)

Dla mnie to dość niezwykłe fragmenty zwłaszcza dlatego, że nakłaniają do zapomnienia o domu ojca swego, czy swoim ludzie, czego Nowy Testament nie uczy. Najprawdopodobniej jest to tylko celowe przeakcentowanie pokazujące nam priorytet (Podobnie jak w NT czytamy, że kto nie ma w nienawiści ojca swego lub matki, żony, dzieci, braci czy sióstr, … ten nie jest godzien Chrystusa, Łk 14,26). Wiadomo, że nie jest to zachęta do nienawiści, ale pokazanie różnicy jaka powinna być pomiędzy naszą miłością do Boga i ludzi. Również w innym miejscu znajdujemy słowa, które nam to pojęcie bardziej przybliżają mówiąc, że wobec przeogromnej chwały Chrystusa, okazało się zupełnie bez chwały to co miało tylko chwałę częściową, 2Kor 3,10). Najważniejszym zadaniem człowieka wierzącego jest kochanie Chrystusa i oddawanie Mu czci jako swemu Panu przez posłuszeństwo. Taka jest rola oblubienicy, którą zarówno każdy z nas z osobna, jak i wszyscy razem jesteśmy jako kościół jesteśmy.

Narzeczona (po ludzku rzecz biorąc) która nie kocha swego mężczyzny i nie chce się do niego zbliżać nie będzie przez niego mile widziana i raczej nie dostąpi zaszczytu zostania żoną tego pana niezależnie od innych swoich zalet. To Boże prawo jest wpisane w naszą naturę, abyśmy choć troszkę potrafili zrozumieć pragnienia Boga. Jeżeli natomiast kocha nas, ale również kocha sąsiada i np. jeszcze kogoś, to również nie będziemy zadowoleni gdyż oczekujemy wyłączności dla siebie zarówno w sferze serca, jak i ciała. Problem będzie również wtedy, kiedy kobieta kocha własne wyobrażenie idealnego mężczyzny lub po prostu szuka swojego szczęścia starając się jakoś dopasować narzeczonego do swojego ideału rodziny. Mało któremu mężczyźnie spodoba się fakt, że kobieta chce nim w taki lub inny sposób kierować. (Szyja wbrew pozorom nie kręci głową, ani też nie żyje swoim życiem, a jedynie wykonuje polecenia głowy.) Podobnie kłopotliwie przedstawia się sprawa jeżeli narzeczona we wszystkim słucha osoby trzeciej, np. mamy, a zdanie swojego narzeczonego ignoruje nie chcąc narazić się mamie. Opinia przyszłej teściowej będzie między kochankami tkwić jak kość niezgody, chociaż tak naprawdę problemem nie jest teściowa lecz postawa owej niedojrzałej narzeczonej. To tylko kilka z powodów braku prawdziwej bliskości pomiędzy oblubieńcem i oblubienicą jakie widujemy między ludźmi, które podałem po to, abyśmy potrafili je sobie przełożyć na grunt duchowy i zobaczyć własne błędy i niedomagania. Często bowiem rozmijamy się z rzeczywistością żyjąc w świecie stworzonych przez siebie iluzji. To zaś sprawia, że Bóg nie odpowiada na nasze wołanie, pragnienia serca, czy prośby (albo robi to rzadko), bo tak naprawdę nie są one kierowane do Niego lecz do naszego obrazu Boga jaki stworzyliśmy sobie we własnym sercu, czy umyśle.

Oblubienica chcąc budować coraz lepsze relacje ze swym Oblubieńcem musi potrafić postawić swego ukochanego na pierwszym miejscu w swoim sercu i życiu, a nie żyć swoimi lub co gorsze czyimiś fantazjami. Taki styl chrześcijaństwa może się okazać jedynie marnowaniem czasu na zabawę w chrześcijaństwo, bez podjęcia właściwego mu trudu. To zjawisko choć bardzo powszechne bywa prawie całkowicie ignorowane przez środowiska chrześcijańskie. Warto się więc czasami zatrzymać i zastanowić nad swoim postępowaniem. Jednak ważniejsze od tego co my sami myślimy o naszej postawie jest fakt, co Bóg myśli o nas. Nie ten bowiem jest wypróbowany, kto się przechwala lecz ten kogo uznaje Pan (2Kor 10,18). Bóg zna nasze serca i wie kto Go kocha i jest Mu bliski (Nah 1,7; 2Tym 2,19; Ps 91,14-16). Prawdziwej bliskości Boga nie da się przecenić, ma ona wielkie obietnice sięgające wieczności, jak również gwarantuje wsparcie tutaj na ziemi. Podobne piękno dostrzegamy w różnych relacjach miłosnych na tej ziemi, a duchowa trwała relacja z Bogiem to coś o wiele wspanialszego i piękniejszego.

Tomasz Jaśkowiec