Tomasz Jaśkowiec, Trwanie w Chrystusie (u Adama)

/ 17 kwietnia, 2019/ Artykuły, Tomasz Jaśkowiec

16.03.2019

Wyjazd do Adama

Witajcie serdecznie.

Chciałoby się powiedzieć: „ i mnie znacie i wiecie skąd jestem” jednak w rzeczywistości ani jedno, ani drugie nie jest prawdą. Jedynie Adam zna mnie troszkę i wie skąd (w sensie z jakiego środowiska do was przychodzę). Aby to jednak mogło się zmienić zacznę od powiedzenia kilku słów o sobie.

Nazywam się Tomasz Jaśkowiec, mieszkam z żoną Asią i po części z córką Mirelą w Krapkowicach koło Opola (Mirela studiuje we Wrocławiu więc więcej jej nie ma niż jest), od paru lat uczęszczamy do zboru KECh w Opolu który jest prowadzony przez Jezusa Chrystusa i pastora Zbyszka Krystonia. To niewielka, około trzydziestoosobowa społeczność chyba w większej części złożona ze starszych osób. Pomimo tego, że mam prawie 50 lat wcale nie należę tam do tych starszych (no może średnich). Mama Zbyszka, będąca wciąż aktywnym członkiem zboru, niedawno kończyła 100 lat życia na tej ziemi, więc jeszcze mi sporo do niej brakuje.

Świadectwo:

Moje pierwsze prawdziwie świadome spotkanie z Chrystusem miało miejsce ponad 25 lat temu w pod opolskiej wiosce zwanej Kątami Opolskimi. Byłem wówczas zdesperowanym młodzieńcem, któremu zawaliły się wszelkie plany życiowe, chociaż wcześniej wszystko mi wychodziło. Nie udał mi się wyjazd na stałe do Niemiec, gdzie miałem zamiar się ożenić, przestałem ćwiczyć karate, trafiłem do wojska, rozpadła się moja paczka kolegów, a ja sam nie wiedziałem co mam dalej ze sobą zrobić. Praktycznie z niczym i nikim nie byłem związany. Jako przeciętny katolik wierzyłem w Boga i uważałem że za swoje postępowanie odpowiem kiedyś przed Jego sądem. Jednak póki co wydawało mi się, że na ziemi muszę sobie jakoś sam radzić. Właśnie dlatego szukałem sensu życia, oraz praw lub jakiś zasad rządzących naszym życiem, aby uniknąć takich jak ta sytuacji. Od niepamiętnych czasów wierzyłem też w świat duchowy tylko nie rozumiałem jak on funkcjonuje. Szukając prawdy badałem wszystko, co wpadło mi w ręce: duchy, ufo, czakry, energie jakieś, itp. … ale żadne z tych teorii nie potrafiły sprostać moim oczekiwaniom. Postanowiłem więc żyć dla ludzi i takich wartości jak miłość, przyjaźń, odwaga, szlachetność, dobroć, zanim znajdę prawdziwy sens życia.

Wówczas jak to wtedy nazywałem nastąpiły w moim życiu dwa tygodnie dziwnych zbiegów okoliczności. Gdziekolwiek się nie ruszyłem słyszałem o tym, że Jezus żyje i chce królować w moim sercu i życiu. Początkowo nie mogło to dotrzeć do mojej świadomości, ale nie mogło też ujść mojej uwadze. W końcu spotkałem sąsiada, który wrócił ze stancji do domu, a gdy zacząłem mu to wszystko opowiadać on odpowiedział stanowczo, że to prawda, bo skoro Jezus zmartwychwstał to żyje, a ja albo jestem z Nim, albo przeciwko Niemu. Kiedy już miałem otworzyć swoje usta, aby rozpocząć dyskusję w tej sprawie Bóg dotknął mnie na tyle mocno, że poczułem jakby jakieś łuski spadały mi z oczu, co też ogromnie mnie zawstydziło więc się szybko pożegnałem. Następnego dnia wróciłem, aby pożyczyć książki o których on wspominał. Gdy zacząłem czytać o cudach i znakach dokonywanych w Imieniu Jezusa ogromnie mnie to zainteresowało. Jeszcze wtedy nie rozumiałem, że to fala katolickiej odnowy charyzmatycznej rozlewa się po naszym kraju, a ja właśnie spotkałem się z jej przesłaniem, ale uznałem że Bóg mnie znalazł i moje życie znowu zaczęło mieć sens. To było dla mnie coś niesamowitego. Szybko zacząłem jeździć do najbliższej grupy odnowy charyzmatycznej jaka znajdowała się w pobliskich Krapkowicach.

Na moje szczęście była to grupa katolicka tylko z nazwy. W rzeczywistości należała do radykalnego skrzydła odnów charyzmatycznych uznających jedynie Jezusa jako swego Pana i Boże Słowo za jedyny autorytet (a przynajmniej oficjalnie tak to było nazwane). Uczestniczyłem w różnych spotkaniach, podobała mi się ich radosna i żywiołowa forma, zresztą grupa miała już chyba kilkadziesiąt osób i składała się prawie w całości z młodych jak ja ludzi. Zachwycała mnie wiara tych ludzi, oraz ich świadome pragnienie życia dla Boga z czym się wcześniej nie spotkałem. Jednak najbardziej pociągało mnie to, że głosili Jezusa który jest blisko nas, a nie gdzieś tam daleko w niebie jak wcześniej myślałem. Takiego Boga potrzebowałem, który by mnie rozumiał i mógł ze mną przeżywać moje troski, pomagać mi, pocieszać mnie i prowadzić dalej przez życie. Zacząłem też po raz pierwszy w życiu czytać Biblię (wcześniej tego nie robiłem, bo uważałem że nawet jeżeli było to kiedyś Boże Słowo to ludzie przez dwa tysiące lat tak je pozmieniali, że z pewnością nie uda mi się dociec co jest, a co nie jest prawdą). Gdy po raz pierwszy usiadłem nad Biblią zapomniałem że palę i dopiero po dwóch lub trzech dniach zorientowałem się, że już tego nie robię. Dość szybko przestałem też przeklinać, rzuciłem picie alkoholu i zerwałem z grzechami nieczystości. Nikt mi za bardzo nie przeszkadzał w odkrywaniu prawdy, a Bóg objawiał mi coraz to nowe rzeczy, odpowiadał na moje modlitwy i pragnienia, a nawet działał niezależnie od nich. Czułem, że jestem tak blisko Boga jak nigdy dotąd i było mi z tym dobrze. Życie dla Boga stało się moim podstawowym celem, a Bóg uczył mnie wierzyć i działać zgodnie z Jego wolą.

Taki stan trwał może 2-3 lata, aż w końcu przyszły pierwsze konflikty z moją grupą, dużo problemów i codziennej walki. Jak to się stało, że się tam ostałem to tylko Bóg wie. Dość szybko zaangażowałem się w różne sprawy, zajmowałem się głównie Ewangelizacją, poznawałem Boże Słowo i opiekowałem ludźmi którzy nawracali się w moim otoczeniu. W odnowie znalazłem żonę Asię, tam też przyszła na świat nasza córka Mirela. Doświadczyliśmy wielu dobrych rzeczy w tej grupie, ale też i złych. W końcu doszło do oddzielenia się naszej odnowy od większej i starszej odnowy raciborskiej, włączyliśmy się w lokalną politykę miasta chcąc uszczknąć trochę władzy dla siebie, przejęliśmy klub sportowy i za zgromadzone pieniądze z dziesięcin zaczęli remontować ogromny budynek. Prześladowania zewnętrzne ze strony gazety wojewódzkiej, KRK i lokalnych władz, oraz nowe koncepcje wspólnej przyszłości wymyślone przez starszych spotkały się z wewnętrznymi podziałami i sporami. Czasami nie było lekko, ale największym problemem okazało się odstąpienie odnowy od chwalenia Jezusa, na korzyść gloryfikacji wspólnoty. Wiele osób w różnych okolicznościach zaczęło odchodzić. Wprowadzenie zasady bezwzględnego posłuszeństwa starszym i wewnętrzne prześladowania tych którzy nie zgadzali się z liderami przelało czarę mojej goryczy. To zaś zeszło się w czasie z moją pracą w gazecie z moim animatorem, moim osobistym konfliktem z nim i kilkoma innymi sprawami. Moje odejście było przesądzone. Odnowie poświęciłem dwadzieścia lat mojego życia, ofiarnej działalności i zaangażowania serca. (chociaż ostatnie 2 lata walczyłem z nią, aby zmienić jej kurs).

Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że to Bóg sam mnie stamtąd wyciągnął i pomógł przetrwać najtrudniejsze czasy wielkiej pustki i osamotnienia, niepewności i oskarżeń ze strony byłych braci, oraz ogromną burzę emocji i kłopotów jaką te zdarzenia wywołały w naszym życiu. Wraz z nami odeszło około 30-40 osób i była to druga taka fala odejść z liczącej sobie wówczas ok 300 osobowej jednolitej grupy nie mającej już wtedy oficjalnego statusu. Najgorsze były początki zanim odkryliśmy, że życie duchowe poza odnową istnieje, a odejście z niej nie jest równoważne z odejściem od Jezusa co usilnie nam wmawiano. Zaczynaliśmy od nowa. Jeździliśmy po różnych zborach, próbowali założyć z innymi własną grupę, słuchaliśmy kazań w internecie i modlili się do Boga o pomoc. W końcu trafiłem do zboru KECh w Opolu. Tam też zacząłem odżywać, a z czasem zrozumiałem, że to sam Chrystus pozbierał mnie z mojej drogi (jak miłosierny Samarytanin tego pobitego biedaka) i zaniósł do miejsca gdzie opatrzono moje rany. Wkrótce dołączyły do mnie moje dziewczyny.

Równolegle poznałem kilku oddanych Bogu braci z którymi zacząłem korespondować i układać sobie rozumienie nauki Biblii. Wiele wsparcia i życzliwości doświadczyłem wówczas nie tylko od Zbyszka Krystonia – mojego obecnego pastora, ale również od Krzyśka Gołębiowskiego, Szymona Matusiaka, Mariusza Sochy, czy innych. W tamtym czasie poznałem też Adama Małkiewicza z którym dość szybko znalazłem wspólny język. (Adam jest zresztą znany zarówno w Krapkowicach jak i w Świętochłowicach, a w moim odczuciu jest wyjątkowy nie tylko ze względu na swoją Ewangelizacyjną służbę, ale głównie ze względu na jego szczere i wdzięczne serce względem Boga). Z czasem zacząłem pisać teksty do chrześcijańskiej gazety ogólnokrajowej naszej denominacji (Głos Ewangeliczny), zrobiłem stronę internetową naszego zboru, zacząłem jeździć na różne konferencje poznając ciekawych ludzi, a co najważniejsze odnalazłem Boga i poukładałem sobie większość niejasności dotyczących drogi zbawienia. Problemem nie były dla mnie jedynie nauki charyzmatyków, ale również część nauk współczesnego kalwinizmu, mesjanistycznych Żydów, czy pseudo nauczyciele różnej, najczęściej amerykańskiej maści. Najbardziej rozpowszechniony nurt trzeciej fali uznaję za zupełnie demoniczne dzieło. Zmienił się mój dom, dostałem dobrą pracę, wyszedłem z różnych sideł i kłopotów w jakie się wcześniej wplątałem, zacząłem nauczać w swoim zborze i doświadczać nowych relacji z Chrystusem i ludźmi. To naprawdę dużo, ale nie wszystko.

Moje uzdrowienie:

Korzystając z okazji chciałbym jeszcze podzielić się z Wami moją radością co do mojej osobistej sprawy zdrowotnej. Kilka miesięcy temu spadła na mnie nieoczekiwana wiadomość. W czasie przypadkowych badań lekarskich okazało się, że mój wynik PSA ma bardzo wysokie prawdopodobieństwo raka prostaty. Miałem powyżej 15 jednostek, a normą w moim wieku jest mniej niż 2. Powyżej 10 to 70-80% prawdopodobieństwa raka. Zaczęło się jeżdżenie do lekarza, kolejne badania, próby leczenia, dużo stresu i obaw, bo nieoczekiwanie moje życie było przynajmniej teoretycznie zagrożone. Z grupy w której byłem znam trzy przypadki młodych ludzi, którzy pomimo modlitw całej grupy umarli na różnego rodzaju raki, mój ojciec umarł na raka, ojciec Asi również, a poza tym to co można było znaleźć w internecie nie napawało optymizmem. Kilku osobom powiedzieliśmy o tym i kilku wierzących modliło się o tą sprawę z nami. W końcu zrobiono mi biopsję (pobranie tkanki już w szpitalu) i nie wykryto komórek rakowych, odetchnęliśmy. Jednak za trzy miesiące trzeba było powtórzyć badania, które miały rozstrzygnąć o tym, czy będą dalsze kosztowne badania i dalsze szukanie raka, czy nie. Wyniki odebrałem na początku marca i były idealne (1 jednostka PSA). Ponownie odetchnęliśmy. Być może nie był to rak, ale jakaś infekcja podnosząca tak wysoko marker raka, tak twierdzi mój lekarz, tak czy inaczej dzięki Bogu zniknęło to coś, co dawało ten zły wynik i już tego nie ma. Za pół roku mam badanie kontrolne i jeżeli wynik będzie dobry, a wszystko na to wskazuje, to przejdę na rutynowe coroczne badania kontrolne. Chwała Bogu. Te wydarzenia łączyły się też z wieloma moimi przemyśleniami, bo przecież w jakimś sensie zastanawiałem się co będzie jeżeli przyjdzie mi już teraz stanąć na Bożym sądzie. W swoim sercu godziłem się na wolę Bożą niezależnie od tego jaka ona będzie, ale trochę martwiło mnie że nie ucieszyło mnie odejście do Jezusa, a raczej było mi szkoda opuszczać tą ziemię ze względu na jakieś plany i oczekiwania z nią związane, nawet te chrześcijańskie.

Moja refleksja:

W czasie kiedy sam borykałem się ze zrozumieniem Bożej woli względem mnie samego nie wiedząc jaki Chrystus powziął względem mnie zamiar ogromną pociechą stało się dla mnie słowo z 1P 1,5-7.

Którzy jesteście strzeżeni mocą Boga przez wiarę ku zbawieniu, przygotowanemu do objawienia się w czasie ostatecznym. (6) Z tego się radujecie, choć teraz na krótko, jeśli trzeba, zasmuceni jesteście z powodu rozmaitych prób; (7) Aby doświadczenie waszej wiary, o wiele cenniejszej od zniszczalnego złota, które jednak próbuje się w ogniu, okazało się ku chwale, czci i sławie przy objawieniu Jezusa Chrystusa; (1P 1,5-6; UBG)

Kiedyś Krzysiek Gołębiowski głoszący w naszym zborze zwrócił moją uwagę na słowa „jeśli trzeba”. Znaczy to bowiem, że jeżeli kiedykolwiek Bóg dopuszcza do nas jakieś cierpienie, trud, czy doświadczenie robi to dla naszego dobra, aby to doświadczenie naszej wiary wyszło nam na dobre w dniu Jezusa Chrystusa, to znaczy aby nasza wiara okazała się tą właśnie wiarą za którą Bóg obiecał życie i szczęście wieczne. Natomiast werset ten mówi nam jeszcze więcej, a mianowicie wynika z niego, że Bóg z wielkim szacunkiem podchodzi do tego co robi i niczyim sercem nie ma zamiaru się bawić bez potrzeby. Doświadczenia spadają na nas tylko wówczas gdy jest to konieczne. Nie ma żadnego niepotrzebnego cierpienia w naszym życiu, a wszystko co jest do nas dopuszczane lub to które Bóg sam czyni będzie miało swoją odpłatę. Od razu przypomniało mi się cierpienie Jezusa na krzyżu. Z chwilą kiedy powiedział: „wykonało się” chwilę później zmarł. A wszystko znalazło swoją odpłatę w niebie, nie za cierpienie, ale za wiarę w której trwamy pomimo cierpienia jakie nas spotyka. Przystępujący bowiem do Boga musi wierzyć, że Bóg jest i że wynagradza tych którzy Go szukają. Wszystko co Bóg do nas dopuszcza jest dobre, a jeżeli wydaje nam się inaczej to jesteśmy w błędzie, bo nawet jeżeli diabeł nas dręczy i niszczy, to tylko dlatego że Bóg ma zamiar odwrócić to zło na nasze dobro. Bóg, Ten nieskończenie dobry, święty Duch ma względem nas wspaniałe zamiary okazania na nas swojej dobroci, zaufajmy więc Jego miłości i nie bójmy się że On przestanie być dla nas dobry, bo On się nie zmienia i Jego dobroć względem nas wciąż pozostaje ta sama. Pamiętajmy o tym nawet pośród różnorakich doświadczeń które kształtują w nas cierpliwość, wytrwałość, czy wierność.

Ale głosimy, jak jest napisane: Czego oko nie widziało ani ucho nie słyszało, ani nie wstąpiło do serca człowieka, to przygotował Bóg tym, którzy go miłują. (1Kor 2,9; UBG)

Dygresja:

Nie wiem czy kojarzycie, że perły (o których również Jezus wspomina w swoich przypowieściach) powstają wskutek drażnienia małży. Gdy wpada do nich coś co je drażni wtedy one otaczają to coraz większą masą. Czym więcej małża odczuwa drażnienia tym większą perłę jest w stanie wyprodukować, aż w końcu sama perła staje się wielokrotnie razy cenniejsza niż sama małża. Skoro wewnętrzny nasz człowiek jest tą perłą, cenną i niezwykłą w oczach Boga, to ciała nasze będą jak te nieczyste małże.

Pamiętajcie więc o Bożej dobroci, bo Bóg jest dobry i spodziewajcie się jej wówczas kiedy żyjecie z Nim w zgodzie i szukacie Jego oblicza, czy Jego woli w swoim życiu. Ten nieskończenie dobry, święty Duch, chce każdego z nas poprowadzić do życia i szczęścia wiecznego. To jest Jego pragnienie i dopóki będzie mógł nie odstąpi od tego zamiaru dążąc do realizacji tego zamiaru wszelkimi możliwymi sposobami. On wie co robi, w jakim miejscu jesteśmy, co jest nam na dany czas potrzebne i jak możemy to osiągnąć.

Inne uzdrowienia w zborze:

W naszym zborze były w ostatnich miesiącach jeszcze inne uzdrowienia. Siostra Anna – mama Zbyszka Krystonia niedawno obchodząca sto lat życia na tej ziemi (01.12.18) na początku roku poczuła się źle i przestała uczęszczać na nabożeństwa, bolał ją brzuch i nie wiadomo było co się dzieje. Szybko zorganizowano jej badania i okazało się, że ma ogromną torbiel na wątrobie (22x21x15cm). Gdy na początku stycznia w czasie tygodnia modlitw zbór się modlił, ona doświadczyła spotkania z Chrystusem w domu i fizycznego dotknięcia w okolicach chorego miejsca. Ból odszedł dzień przed planowanym wyjazdem do specjalistycznej kliniki wrocławskiej. Wskazanie lekarskie było takie, że trzeba by ową torbiel natychmiast usunąć, a przecież wszelkie operacje w takim wieku są już bardzo niebezpieczne. Od tamtego czasu siostra Ania nie odczuwa bólów związanych z tą dolegliwością, a wyleczywszy się z przeziębienia dalej uczęszcza na zborowe nabożeństwa. To bardzo gorliwa wierząca oczekująca Chrystusa i odejścia z tego świata bardziej niż ja.

Podobnej sytuacji doświadczył ostatnio też Zbyszek, od kilku miesięcy bardzo pogorszyły mu się wyniki pracy serca, miał poważną arytmię serca i groził mu zabieg na sercu. Jak sam mówił była to uciążliwa dolegliwość zakłócająca jego normalny tryb życia, powodująca duszności i uczucie jakby serce miało mu wyskoczyć z piersi. Po kolejnych badaniach okazywało się, że jest jeszcze gorzej, aż w końcu któregoś dnia obudził się bez żadnych dolegliwości. Tydzień później zrobione badania okazały się idealne, więc i to uzdrowienie traktujemy jak cud.

Bóg działa jednak w różny sposób. Mamy też siostrę Elę, która w ostatnich miesiącach przeszła operację i naświetlanie związane z pozostałością po źle wykonanym zabiegu usunięcia komórek rakowych w Irlandii gdzie jeszcze niedawno mieszkała. Przyjazd do Polski, powtórzone badania i powtórne zabiegi usunęły z jej organizmu niebezpieczne komórki rakowe. To również było dla niej i jej rodziny ciężkie doświadczenie, groziła jej utrata mowy i inne powikłania, a jednak żyje i dzięki Bogu jest zdrowa. Również w tej sytuacji wiele spraw mogło się w różnych momentach potoczyć nie tak jak było dla niej dobrze, a jednak Bóg nad nią i jej rodziną czuwał ku naszej radości.

Podobnie w zeszłym roku wydarzyło się coś podobnego bratu Jankowi. Mocno bolał go kręgosłup, miał wiele przepuklin międzykręgowych, długo czekał na dostanie się na zabieg, a gdy się już dostał wszelki ból ustał. Nie wiadomo jak to się stało, ale lekarze wypisali go ze szpitala bez zabiegu. To jednak nie skończyło się bardzo dobrze bo na początku tego roku Janek tak mocno nadwyrężył swój kręgosłup, że ponownie zaczął go mocno boleć. Parę tygodni się męczył nie chcąc iść do lekarza, ale teraz znowu wygląda na zdrowego i funkcjonuje w miarę normalnie. Może to nie jest opis typowego książkowego uzdrowienia, ale dowód na to że mimo wszystko Bóg troszczy się o nas w różny sposób w zależności od tego co nam dolega i co jest dla nas dobre. I na to zawsze możemy liczyć.

Celowo przedstawiłem kilka różnych uzdrowień (cztery z nich są praktycznie z ostatnich trzech miesięcy), aby pokazać że Bóg działa w różny sposób pomagając swoim wiernym.

Trwanie w Chrystusie

To może tyle o mnie. Teraz chciałem Was zainteresować pewnym bardzo ważnym i niezwykle ciekawym nauczaniem Bożego Słowa. Chodzi mi o trwanie w Chrystusie, gdyż jedynie ono gwarantuje nam życie wieczne, o czym wyraźnie mówi Biblia:

… Bóg dał nam życie wieczne, a to życie jest w jego Synu. Kto ma Syna, ma życie, kto nie ma Syna Bożego, nie ma życia. (1J 5,11-12, UBG)

To bardzo proste przesłanie i wydaje się, że całkowicie oczywiste stwierdzenie z którym nie da się dyskutować, a jednak wielu to robi.

– Prosty przykład: Daję komuś na pustyni wodę i mówię: w niej jest twoje życie. Kto ma wodę na pustyni, ten ma życie, kto nie ma wody, umiera.

– Słyszałem że ktoś wierzący przyszedł do Wilkersona i powiedział: Mam dla ciebie Słowo od Boga, jest ono w tej książce; i dał mu dwustu stronicową książkę.

– Natomiast Paweł mówił, że Bóg złożył w nim dar dla wielu ludzi za który mogą dziękować Bogu. Kto jego przyjmuje przyjmuje również dar jaki Bóg przez niego im daje. Rozumiecie? (2Kor 1,11; BT)

Powinniśmy zatem wyraźnie sobie uświadomić, że bez Chrystusa nie tylko nie mamy życia wiecznego, ale również nic dobrego nie jesteśmy w stanie uczynić. Wszelkie łaski jakie Bóg nam daje są w Chrystusie, poza Nim nic dobrego nas nie czeka. Bardzo dobrym obrazem tej nauki jest przykład winorośli. Jezus mówił:

Trwajcie we mnie, a ja w was. Jak latorośl nie może wydawać owocu sama z siebie, jeśli nie będzie trwała w winorośli, tak i wy, jeśli nie będziecie trwać we mnie. (5) Ja jestem winoroślą, a wy jesteście latoroślami. Kto trwa we mnie, a ja w nim, ten wydaje obfity owoc, bo beze mnie nic nie możecie zrobić. (6) Jeśli ktoś nie trwa we mnie, zostanie wyrzucony precz jak latorośl i uschnie. Takie się zbiera i wrzuca do ognia, i płoną. (J 15,4-6; UBG)

Pomyślmy o tym przez chwilę. Jeżeli ktoś trwa w Chrystusie, tak jak gałąź wszczepiona w pień drzewa, to wówczas życiodajne soki z pnia płyną do gałęzi. Te soki to symbolicznie pokazany Duch Boży upodabniający nas do Chrystusa i dający nam życie, oraz możliwość owocowania. Jeżeli gałąź z jakiegoś powodu nie trwa w pniu, czyli korzeniu drzewa to usycha, bo sama nie potrafi żyć. Tak też jest z nami. Jesteśmy wszczepieni w Chrystusa bez którego sami z siebie nie jesteśmy w stanie żyć wiecznie, a nawet nic dobrego nie jesteśmy w stanie uczynić. Jeżeli tego nie zrozumiemy ciągle będziemy ufać chociaż po części sobie, innym ludziom, swoim pomysłom, wiedzy, obrzędom, staraniom, uczuciom, działaniom, znajomościom, itd… Wszystko zależy od Chrystusa. Co więcej to, że ktoś teraz trwa w Chrystusie wcale nie znaczy, że ma zagwarantowane życie wieczne na zawsze. Ten kto wytrwa do końca będzie zbawiony, a jeżeli nie będziesz wydawał owocu Ducha Świętego, to również ty możesz zostać wycięty i w ogień wrzucony, który powinien nam się kojarzyć z jeziorem ognia. Bardzo wyraźnie przekonuje nas o tym przykład z listu do Rz 11.15-36. gdzie właśnie ten sam przykład krzewu winnego został użyty, aby zobrazować odrzucenie Izraela.

Spójrz więc na dobroć i srogość Boga: srogość dla tych, którzy upadli, a dla ciebie dobroć, jeśli będziesz trwał w tej dobroci. W przeciwnym razie ty też będziesz wycięty. (Rz 11,22; UBG)

Jeżeli chcielibyśmy się dokładniej przyjrzeć znaczeniu zwrotu „trwanie w Chrystusie” to jego rozszerzenie znajdujemy w Dziejach Apostolskich, gdzie Łukasz opisując życie pierwszego Kościoła rozbija go na cztery składowe. Zobaczmy:

Trwali oni w nauce apostołów, w społeczności, w łamaniu chleba i w modlitwach. (Dz 2,42; UBG)

Wszystkie te wymienione tutaj elementy odnajdziemy w J 15, co też mam wam zamiar pokazać wspierając się przy okazji również innymi fragmentami.

Trwanie w nauce apostołów

Spróbujemy sobie omówić każdy z tych elementów. Pierwszy wydaje się oczywisty, a nawet bezsporny, ale czy na pewno? Co to jednak znaczy trwanie w nauce apostołów? Pewną podpowiedzią jest dalszy ciąg wcześniej cytowanego fragmentu z J 15. (dokładnie J 15,7)

Jeśli będziecie trwać we mnie i moje słowa będą trwać w was, proście, o cokolwiek chcecie, a spełni się wam. (J 15,7; UBG)

Jeżeli nie kochasz Bożego Słowa, nie nosisz Go w swoim sercu, nie rozmyślasz o Nim, nie ufasz Mu, ani nie budujesz na Nim swojego życia, czyli nie opierasz się na Nim gdy podejmujesz te ważne i te codzienne decyzje to trudno powiedzieć aby te słowa były o Tobie. Bóg postanowił uratować człowieka i dokładnie określił w Swoim Słowie czyli Biblii jak to ma się dokonać. Popatrzmy na to jak na pewnego rodzaju projekt Boży. Aby mogło dojść do twojego zbawienia musisz dokładnie się go trzymać. Wszystko ma swój czas i swoje miejsce, to się nazywa Bożym porządkiem (kilka słów o budowie domu i o tym jak Bóg stwarzał świat materialny zachowując potrzebną kolejność, która musi być też zachowana przy budowie naszego wewnętrznego człowieka). Każda ingerencja w Boży plan powoduje rozminięcie się z Bożą wolą w tym codziennym, albo tym globalnym wymiarze, a to może cię kosztować życie wieczne. To przerażające, ale tak jest i nazywa się to zwiedzeniem. Jeżeli budujemy swoje życie duchowe na złym fundamencie, to czym dalej dojdziemy, tym więcej napotkamy problemów. Naszym fundamentem (przynajmniej w teorii) jest tylko Boże Słowo, ale wiele religijnych organizacji ma niewłaściwy fundament: katolicy opierają się na Bożym Słowie i tradycji, adwentyści na Bożym Słowie i proroctwach Elen White, światkowie Jehowy na Bożym Słowie i strażnicy, oraz ciele zarządzającym, charyzmatycy na Bożym Słowie i wszystkim co uznają za pochodzące od Ducha Świętego, itd. … Do tego dochodzą jeszcze domieszki kulturowe, osobiste doświadczenia, kłamstwa wyczytane w książkach i zasłyszane w środkach masowego przekazu, itd. Tak więc bardzo ważne jest to, aby na tej płaszczyźnie nie pobłądzić, aby twój zapał i chęć do działania nie zostały skierowane w niewłaściwym kierunku. Zawsze musimy się więc mocno trzymać przesłania zawartego w nauce Apostołów i nic do niego nie dodawać, ani nic od niego nie odejmować. Wszelkie domieszki powodują hybrydy prawdziwej nauki i nie dają nam żadnych gwarancji spełnienia się względem nas Bożych obietnic.

Trwanie we wspólnocie

W moim odczuciu wbrew temu o czym myśli wielu pozornie wierzących ludzi nie chodzi tutaj o jedność w znaczeniu, że za wszelką cenę trzymamy się razem, bo to by była jakaś forma nacjonalizmu religijnego. Patrząc na J 15 widzimy, że następnym pojęciem jest trwanie we wspólnocie miłości. W przedstawiony fragmencie nie znaczy to, że mamy kochać Boga, bo i On nas ukochał, chociaż jest to dość oczywiste, ale raczej chodzi tutaj o trwanie w miłości Boga do ludzi. My kochamy ludzi, bo Bóg ich kocha, a nie dlatego że oni nas kochają.

Jak mnie umiłował Ojciec, tak i ja was umiłowałem. Trwajcie w mojej miłości. (10) Jeśli zachowacie moje przykazania, będziecie trwać w mojej miłości, jak i ja zachowałem przykazania mego Ojca i trwam w jego miłości. (11) To wam powiedziałem, aby moja radość trwała w was i aby wasza radość była pełna. (12) To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, jak i ja was umiłowałem. (J 15,9-12; UBG)

Widzimy tutaj dodatkowo, że trwanie w Bożym Słowie i trwanie w miłości Boga całkowicie się przenikają, są jakby z sobą złączone. Można by powiedzieć, że miłość Boża realizuje się w granicach Bożego Słowa. Wszelka miłość do drugiego człowieka wykraczająca poza Boże Słowo nie jest Bożą Miłością, ale również praktykowanie Bożego Słowa, wiara w Nie, ufanie Mu, bycie Mu posłusznym bez Bożej Miłości jest pominięciem intencji Boga. Wiara w Boże Słowo i Miłość Boża zawsze idą z sobą w parze.

W innym miejscu czytamy, że prawdziwa wiara wyraża się przez miłość, tak jak miłość do Boga wyraża się w miłości do ludzi:

Bo w Chrystusie Jezusie ani obrzezanie nic nie znaczy, ani nieobrzezanie, ale wiara, która działa przez miłość. (Gal 5,6; UBG)

Postępowanie zgodnie z Bożą miłością, to równocześnie doświadczanie Bożej miłości. To pewna reguła widoczna w Biblii w wielu miejscach. Przypomnijcie sobie historię opowiedzianą przez Jezusa o pewnym złym słudze, któremu wiele zostało przebaczone, ogromny dług. Ten jednak nie był w stanie przebaczyć małego długu swemu współsłudze za co jego Pan cofnął od niego to co już zostało mu darowane, czyli darowanie jego długu i wrzucił go razem z całą jego rodziną do więzienia. Tak też w wielu miejscach Bożego Słowa widzimy, że jeżeli Bóg nam przebacza, to i my mamy być gotowi przebaczać innym, a jeżeli rozumiemy że Bóg okazał nam bezinteresownie miłość to i my mamy innym okazywać bezinteresowną miłość. Jeżeli sami nie czynimy tego co robił nasz Pan, to nie trwamy w Jego miłości, odrzucamy ją, więc i względem nas ta miłość zostanie wstrzymana. Trwanie w miłości do bliźnich jest warunkiem trwania w miłości Boga do nas. Tego się nie da rozdzielić.

Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my powinniśmy się wzajemnie miłować. (12) Boga nikt nigdy nie widział, ale jeśli miłujemy się wzajemnie, Bóg w nas mieszka, a jego miłość jest w nas doskonała. (1J 4,11-12; UBG)

Miłość to dość rozległy temat w Biblii, którego póki co nie widzę potrzeby rozwijać, gdyż każdy sam może to sobie zrobić w domu. Ciekawe natomiast jest jeszcze to, że Jezus obiecuje swoim uczniom trwanie w radości z powodu umiłowania Jego sprawiedliwości, czyli Jego Słowa tak jak On umiłował sprawiedliwość Ojca:

Lecz do Syna mówi: Twój tron, o Boże, na wieki wieków, berłem sprawiedliwości jest berło twego królestwa. (9) Umiłowałeś sprawiedliwość, a znienawidziłeś nieprawość, dlatego namaścił cię, o Boże, twój Bóg olejkiem radości bardziej niż twoich towarzyszy. (Heb 1,8-9; UBG)

Tak więc miłowanie Bożej sprawiedliwości sprawia radość tym którzy ją czynią, czym bardziej miłują tym więcej otrzymują od Boga radości z tego powodu że mogą w niej żyć. Tak więc to kolejny rodzaj miłości Bożej: do Boga, do ludzi i do Bożej sprawiedliwości (objawionej w Bożym Słowie).

Łamanie chleba

Bardzo wielu wierzącym wydaje się, że trwanie w łamaniu chleba to praktykowanie wieczerzy Pańskiej lecz nic bardziej mylnego. Jezus nakazał nam łamać chleb po domach, abyśmy nie zapomnieli o istocie chrześcijaństwa, czyli o łamaniu własnej cielesności tak jak On złamał własną cielesność, a nawet wydał swoje życie cielesne na złamanie. Łamanie chleba jest obrazem nauki krzyża głoszącej potrzebę umierania dla siebie i dla własnego ja, aby móc żyć dla Boga. Nie można żyć dla Boga i dla świata równocześnie, albo dla Boga i dla siebie. Czytamy o tym wyraźnie:

Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś oddaje swoje życie za swoich przyjaciół. (14) Wy jesteście moimi przyjaciółmi, jeśli robicie to, co wam przykazuję. (15) Już więcej nie będę nazywał was sługami, bo sługa nie wie, co robi jego pan. Lecz nazwałem was przyjaciółmi, bo oznajmiłem wam wszystko, co słyszałem od mego Ojca. (16) Nie wy mnie wybraliście, ale ja was wybrałem i przeznaczyłem, abyście wyszli i wydali owoc, i aby wasz owoc trwał, i aby Ojciec dał wam to, o cokolwiek poprosicie go w moje imię. (17) To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali. (1J 15,13-17; UBG)

Widzimy wyraźnie, że Jezus nazywa tych którzy czynią Jego wolę swoimi przyjaciółmi i za nich poświęca życie swoje. Oni bowiem znają Jego wolę i trwają w jej czynieniu we właściwy sposób. Łamanie swojej cielesności to jeden z wymiarów krzyża, ten wewnętrzny, a drugim jest łamanie więzów z tym otaczającym nas światem. Sami musimy zdecydować czy chcemy być uznani za przyjaciół Chrystusa, czy raczej nam na tym nie zależy. To bardzo zaszczytny tytuł stojący ponad sługą, czy niewolnikiem Boga, bo przyjaciel czyni to co trzeba dlatego, że chce to czynić, a nie dlatego że musi. Również ta zasada ma swoje przełożenie na innych ludzi (1J 2,6):

Kto mówi, że w nim trwa, powinien sam postępować tak, jak on postępował. (1J 2,6; UBG)

Po tym poznaliśmy miłość Boga, że on oddał za nas swoje życie. My również powinniśmy oddawać życie za braci. (17) A kto miałby majętność tego świata i widziałby swego brata w potrzebie, a zamknąłby przed nim swoje serce, jakże może mieszkać w nim miłość Boga? (18) Moje dzieci, nie miłujmy słowem ani językiem, ale uczynkiem i prawdą. (1J 3,16-18; UBG)

Trwanie w modlitwie

Tak więc pozostaje nam trwanie w modlitwie, co również postrzegam troszkę inaczej niż potocznie się to uważa. Bo czym jest modlitwa? Można modlić się wspólnie i w samotności, można modlić się głośno i cicho, ale również można modlić się w sercu. W moim odczuciu modlitwa jest pokornym obcowanie z Bogiem, to pewna postawa serca której nie da się podrobić. Ten zwrot zapożyczyłem z Mich 6,8. Jeżeli przypatrzymy się temu wersetowi to jest on odbiciem zarówno Dz 2,49, jak i J 15, z tą jednak różnicą że miłość nie została w nim rozbita na dwa elementy, ale stanowi jedną całość.

On ci oznajmił, człowieku, co jest dobre i czego PAN żąda od ciebie: jedynie tego, byś czynił sprawiedliwie, kochał miłosierdzie i pokornie chodził z twoim Bogiem. (Mich 6,8; UBG)

Również w J 15 mamy piękne obietnice wysłuchiwania naszych modlitw jeżeli tylko trwać będziemy w Nim, w Jego Słowie i Jego prawdziwej miłości poświęcającej siebie dla braci swoich, tak jak On to uczynił dla nas.

Jeśli będziecie trwać we mnie i moje słowa będą trwać w was, proście, o cokolwiek chcecie, a spełni się wam. (J 15,7; UBG)

Nie wy mnie wybraliście, ale ja was wybrałem i przeznaczyłem, abyście wyszli i wydali owoc, i aby wasz owoc trwał, i aby Ojciec dał wam to, o cokolwiek poprosicie go w moje imię. (J 15,16; UBG)

Tych obietnic jest w Biblii znacznie więcej zarówno w Nowym jak i Starym Testamencie. Pomyślmy np. nad tymi wersetami z Ps 81.

O, gdyby mój lud mnie posłuchał, a Izrael chodził moimi drogami! (14) W krótkim czasie poniżyłbym ich nieprzyjaciół i zwróciłbym rękę przeciw ich wrogom. (15) Nienawidzący PANA, choć obłudnie, musieliby mu się poddać, a ich czas trwałby wiecznie. (16) I karmiłbym ich wyborną pszenicą, a nasyciłbym cię miodem ze skały. (Ps 81,13-16; UBG)

Ludzie wierzący zapominają często o tym co mówi Boże Słowo i starają się modlitwą wymuszać na Bogu czynienie im takiego dobra jakie sami uważają za właściwe. To jednak wcale nie jest dobry pomysł, bo Bóg się rzadko pod taką presją ugina pozostając raczej wiernym swojemu Słowu sam nie wykracza poza miłość o której wcześniej była mowa. Ludzie się więc obrażają, tracą wiarę, modlą się tylko z przyzwyczajenia lub dla uspokojenia sumienia, a noszą gdzieś głęboko w swych sercach żal do dobrego Boga za coś co uznali za Jego winę, bo nie chciał ich wysłuchać w jakiejś sprawie.

Wypadało by więc sobie powiedzieć jeszcze o podstawowych przeszkodach na modlitwie chociaż jest ich zdecydowanie więcej. Ostatnio coś na ten temat przygotowywałem i znalazłem ich co najmniej kilkanaście bez wielkiego szukania.

Nasze ograniczenia:

Tak więc wiemy już, że trwanie w Chrystusie wymaga wiary w istnienie i dobroć Boga, zaufanie Mu, miłości do Boga i innych ludzi, walki ze światem i swoją zepsutą naturą, oraz bliskich pokornych relacji z Bogiem. To zaś sprawia, że Duch Święty jak soki w drzewie może przez nas przepływać i kształtować w nas nowego, duchowego człowieka, bo to jest prawdziwym celem i pożądanym owocem Bożej działalności w nas. Tylko Bóg może tego dokonać, więc jeżeli również tego chcemy musimy postarać się zbytnio Mu w tym nie przeszkadzać, trzymać się Bożego planu zapisanego w Bożym Słowie i objawianego nam przez Ducha Świętego, kierownika trwającej w nas budowy. On wie kiedy i co jest dla nas dobre. Bez Niego nie mamy żadnych szans dojścia do celu naszej wiary, a nawet rozpoczęcia tej drogi. (żadna gałąź nie wydaje owoców, a nawet nie jest w stanie zakwitnąć sama z siebie, musi mieć dostęp do soków drzewa).

Na wszystko w naszym życiu jest czas i miejsce. Czasami nie rozumiejąc tego co się dzieje chcielibyśmy doświadczać czegoś lub wydaje nam się, ze coś powinno się dziać. Aby jednak chociaż pobieżnie rozumieć co się dzieje w naszym życiu musimy mieć całościowe spojrzenie na nasze życie i na chrześcijaństwo jak na np. budowę dużego domu. Wszystkie rzeczy powinny być wykonywane w określonej kolejności, a zamienianie jej prowadzi do problemów i bałaganu. Najpierw fundamenty, potem parter, a potem piętra i dach. Najpierw stan surowy, ściany, stropy, a potem dopiero instalacje wodne, elektryczne, czy gazowe, tynki i wykończenie. Nie da się zrobić pewnych rzeczy dopóki nie przyjdzie na nie ich czas wynikający z Bożego planu.

Innym przykładem może być powstawanie Ziemi. Czytamy w księdze Rodzaju, czyli 1Mż, że Bóg stwarzał różne rzeczy w pewnym porządku, po kolei. Stworzenie zwierząt, ptaków, ryb i roślin i wrzucenie ich do panującego na samym porządku chaosu nic by nie dało. Najpierw musiało powstać odpowiednie środowisko dla nich, aby mogły żyć. Tak też dzieje się i w nas dzisiaj, ale na mniejszą skalę. Bóg coś tworzy w odpowiednim i jedynie sobie znanym porządku dlatego musimy Mu ufać, że wie co robi i potrafi to zrobić co obiecał.

Natomiast trzy ważne sprawy o których wspomniałem, a które zawsze trzeba mieć na uwadze to po pierwsze: zepsucie naszej ludzkiej natury, (nasz egoizm, gniew, zazdrość, chciwość, pragnienie wywyższenia, pycha, próżność, lenistwo, cielesne pożądania, rywalizacja, pragnienie wygody, dążenie do pozycji społecznej i wiele innych rzeczy które ciągną nas do spraw łamania Bożych przykazań. To wszystko tak mocno nas przenika, że praktycznie uniemożliwia jakiekolwiek samodzielne działania człowieka zmierzające zbliżyć się do Boga). Myślę, że większość z nas nie zdaje sobie sprawy z tego jak bardzo jesteśmy zakłamani i faryzejscy, a przez to niezdolni do pełnienia Bożej woli. Brak nam miłości zarówno do Boga jak i do ludzi, niewiele rozumiemy, jeszcze mnie przyjmujemy do swojego serca jako prawdę, a wydaje nam się że jesteśmy dobrymi ludźmi i elitą chrześcijaństwa.

Może to kogoś dziwić, ale podświadomie wielu z chrześcijan uważa Boga za dodatek do swojego dobrego życia, uważa siebie za wyjątkowych ludzi, zasłużonych dla Boga, dobrze pełniących Jego wolę.

Jeżeli ktoś modli się do Boga z takiej perspektywy zapominając o swojej nędzy, a uważając siebie za kogoś dobrego jak ten faryzeusz modlący się w świątyni, to wątpię aby został wysłuchany. Bóg bowiem pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje (Jk 4,6; 1P 5,5). Jeżeli nie przychodzisz do Boga jako grzesznik, jak też jest w rzeczywistości, to twoje modlitwy nie cieszą się dużą skutecznością, czyli rzadko są wysłuchiwane. Trudno liczyć na wysłuchanie modlitw jeżeli Bóg już z założenia walczy z nami i nam się sprzeciwia.

Druga sprawa to nasze relacje z innymi ludźmi, nasz stosunek do systemu wartości w którym żyjemy, do kultury w której się wychowaliśmy i zasad jakich nas nauczono w tym świecie. Jakby nie patrzeć świat nawet w swych najlepszych odcieniach jest bezbożny. To znaczy, że wiele rzeczy stara się robić po swojemu, tak jak on uważa za dobre. Tak samo postępuje większość ludzi robiąc to co im się wydaje dobre dla nich, a czasami dla ich najbliższych. To błędna droga, którą zapoczątkowali Adam i Ewa w raju wybierając drzewo poznania dobra i zła, a odrzucając drzewo Bożego rozumienia dobra i zła. Trzymając się własnego rozumienia dobra i zła idziesz drogą buntu przeciwko Bogu. Tak żyje cały świat i tak też większość ludzi religijnych się modli, czy na pewno chcecie do nich dołączać? Bóg mówi, że jeżeli ktoś chce być przyjacielem świata i żyć w sposób bezbożny kierując się własnym rozeznaniem dobra i zła idąc za tym co sami uznają dla siebie dobre, to staje się nieprzyjacielem Boga (Jk 4,4). Jeżeli mając taką postawę będziemy się modlić również niewiele naszych modlitw będzie wysłuchanych. Nie da się być nieprzyjacielem Boga i liczyć na Jego wsparcie w naszych sprawach, no chyba, że chcemy przejść na Jego stronę i stać się Jego przyjaciółmi, wtedy to wsparcie otrzymamy.

Trzecia sprawa to działalność diabła na tej ziemi. Bardzo często zapominamy o tym, że diabeł przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć (J 10,10). On nie jest naszym przyjacielem i nie ma względem nas dobrych zamiarów, ale wszelkimi sposobami dąży do naszej zagłady. On jest bogiem tego świata i w swoim postępowaniu niejednokrotnie naśladuje prawdziwego Boga. Tak więc podobnie jak Bóg dąży do zdobywania ludzkich serc, aby w nich mieszkać i królować, buduje sobie w nich swoją świątynię, miejsce boskiego kultu dla siebie. Robi to niejednokrotnie przemocą i przebiegłością oszukując ludzi i kusząc ich do popełnienia jakiegoś grzechu, a później jako zwycięzca nad nim panują, bo przecież jest napisane, że kto komu uległ temu też służy jako niewolnik (2P 2,19). Wszyscy ludzie którzy nie poddali się Chrystusowi służą grzechowi i żywiołom tego świata, oraz temu kto nad nimi panuje, czyli diabłu (Gal 4,7-9). Co więcej podobnie jak Bóg czyni z ludzi swoje dzieci dzieląc się z nimi swoją swoim potępieniem i wieczną hańbą. Tak więc każde serce które nie schroni się u Jezusa zostanie podbite, zgwałcone i zniewolone przez diabła. W jednych sercach budowana jest świątynia Boga, gdzie prawdziwi czciciele Boga oddają Mu cześć w duchu i prawdzie (J 4,23-24), a w innych powstaje świątynia diabła gdzie czci się wszelkiego rodzaju nieprawość i grzech. W takiej sytuacji również wołanie do Boga, aby spełniał nasze modlitwy nie ma żadnego sensu, bo nie zostaną one wysłuchane, no chyba że wołamy do Boga o pomoc, o wyrwanie nas z niewoli diabła i grzechu wtedy jeżeli nasze wołanie jest szczere możemy liczyć na pomoc Chrystusa, bo jak mówi Boże Słowo Jezus po to przyszedł na świat, aby wyzwolić nas z niewoli grzechu i zniszczyć dzieła diabła (Mt 1,21; 1J 3,8).

Zakończenie

I to by było na tyle w sprawie trwania w Bogu, oraz przeszkód jakie mamy na modlitwie. Przytoczyłem wiele fragmentów i wsadziłem w to kazanie wiele ważnych szczegółów, mam nadzieję że chociaż część pozostanie w waszej pamięci.

Cały ten wykład zmierza do jednego prostego wniosku: badajcie swoje serca, bądźcie czujni, bo diabeł nie przestanie walczyć z nami aż do śmierci. Nie składajmy broni tak abyśmy w czasie naszej śmierci mogli powtórzyć za Pawłem:, dobrą walkę stoczyłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem, na koniec odłożono dla mnie wieniec zwycięstwa obiecany wszystkim tym, którzy tak jak ja umiłowali Jego przyjście.

Dobrą walkę stoczyłem, bieg ukończyłem, wiarę zachowałem. (8) Odtąd odłożona jest dla mnie korona sprawiedliwości, którą mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali jego przyjście. (2Tym 4,7-8, UBG)

Aby słowa te mogły stać się faktem w naszym życiu powinniśmy pamiętać o tym, co Paweł chwilę wcześniej napisał do jednego ze swoich najbliższych współpracowników, który był dla niego jak syn:

Lecz ty bądź trzeźwy we wszystkim, znoś złą dolę, czyń dzieło ewangelisty, wypełnij swoją służbę. (2Tym 4,5; Przekład Toruński)

Tego również sobie i wam życzę. Nie wystarczy bowiem dobrze zacząć swoją drogę z Jezusem, ale trzeba ją też dobrze, czyli trwając w Nim skończyć. Jezus powinien być nie tylko początkiem i końcem pojedynczych spraw w naszym życiu, ale też całego naszego życia (alfa i omega).

Tomasz Jaśkowiec