Tomasz Jaśkowiec, Boże miłosierdzie

/ 2 listopada, 2019/ Artykuły

Dwudziesty pierwszy wiek to czasy ogromnej humanizacji naszej zachodnioeuropejskiej kultury opartej na jeszcze bardziej intensywnej i pełnej kontrastów kulturze amerykańskiej. Jedną z jej charakterystycznych cech jest relatywizm. Zasadza się on na typowej gloryfikacji człowieka jako istoty niezależnej i twórczej, oraz hedoniźmie, czyli życiu ukierunkowanym na własne szczęście (czytaj przyjemności, wygoda, dobrobyt, sława, pozycja społeczna, czy realizacja marzeń). Te dobra jednak nie występują na ziemi w nadmiarze, więc praktyka dnia codziennego sprowadza się do walki o nie. To nie tylko pobudza ludzi do niezdrowej i nieuczciwej rywalizacji, ale również nakręca spiralę wzajemnej nieżyczliwości, zazdrości, zawiści, a nawet znieczulicy na potrzeby i krzywdę innych, dążenia do celu po trupach, panowania nad innymi za wszelką cenę, oraz nienawiści i wszelkiego rodzaju okrucieństwa. Tak to szczytne ludzkie idee prowadzą nasz gatunek do zezwierzęcenia. Coraz mniej liczą się ogólnie przyjęte zasady społeczne, stanowione prawo, czy kultura osobista, bo każdy chce być sędzią we własnych sprawach i samemu decydować o tym co mu wolno. A wiadomo nie od dzisiaj, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i prawie każdy człowiek, nawet wierzący, gotów jest przyznać sobie więcej dóbr, przywilejów, czy chwały niż mu się faktycznie należy. To właśnie nazywam relatywizmem, czyli względnością prawdy, która przestaje być obiektywna, a staje się zależna od różnych okoliczności i oceny tych którzy jej słuchają. Widzimy jak ginie na naszych oczach nie tylko zaufanie do Bożego Słowa jako prawdy absolutnej, ale również obiektywne poczucia sprawiedliwości i nikt się tym nie przejmuje.

Ten sposób myślenia przeniknął również do chrześcijaństwa. Namnożyło się nam różnego rodzaju internetowych i rzeczywistych nauczycieli, a każdy widzi w Biblii coś innego i akcentuje to, co jemu wydaje się słuszne. Co gorsza to słuchacze wybierają co uznać za prawdę i komu przyznać rację. W taki sposób mamy pod szyldem chrześcijaństwa całe mnóstwo grup i grupeczek o zupełnie wykluczających się poglądach. Aby jakoś się z tym bałaganem uporać prawdziwi wierzący wprowadzili pojęcie biblijności przekonań i wiary, co pozwoliło odsiać najbardziej dziwaczne ugrupowania, oraz wszelkie nauki nie oparte na Bożym Słowie. Z drugiej zaś nastąpiło zaognienie wewnętrznej rywalizacji o palmę pierwszeństwa. Niestety żadne z ugrupowań niezależnie od tego jak bardzo uważało samo siebie za lepsze od innych nie wyróżniało się w jakiś szczególny sposób. Wyjątkowo wykształcone, oddane Bogu, czy obdarowane jednostki znajdowały się po różnych stronach tej wielokrotnie złożonej barykady utrudniając postronnemu obserwatorowi rozstrzygnięcie która z grup jest prawdziwie kościołem Boga. Z czasem stało się normą, że wszyscy powołują się na Biblię. Zaczęto więc mówić o uczniostwie i konieczności naśladowania Jezusa, ale i na tej płaszczyźnie doszło do wielu nieporozumień. Jedni chcieli uzdrawiać jak Jezus, inni mieć Jego mądrość i zrozumienie Prawa, a jeszcze inni skupili się na uczciwym i spokojnym sposobie życia, a to tylko wierzchołek góry lodowej bo przecież każdy wybiera sobie to co mu pasuje i w czym czuje się dobrze. Wciąż dużo się mówi o miłości, posłuszeństwie Bożemu Słowu, osobistych relacjach z Jezusem, prowadzeniu duchowym, czy owocach i błogosławieństwie wynikających z podobania się Bogu, i każdy ma trochę racji. Szukając istoty chrześcijaństwa znowu trzeba odciąć największe absurdy, aby zbliżyć się do prawdy. Wielu uczciwych wierzących zmęczonych zaborczością religii szuka gdzieś na uboczu oficjalnych kościołów spokoju i prawdziwej więzi z Bogiem, oraz pewności, że są na właściwej drodze. Co gorliwsi badacze Biblii zauważyli, że Boże Słowo prowadzi nas do naśladowania Jezusa w Jego uniżeniu względem woli Jego Ojca. To też Biblia nazywa drogą krzyża, czyli umierania dla własnych pragnień, zachcianek i marzeń, po to aby służyć Bogu, a nie sobie. Tą drogą już zbyt wielu pójść nie chce zarzucając jej nadmierny radykalizm, oraz surowość i bezkompromisowość jej zasad. Niestety w Biblii innej drogi do nieba nie znajdujemy, a proces umierania dla siebie po to, aby upodabniać się do Chrystusa nazywa Ona naszym powołaniem. Tutaj dopiero zaczyna się prawdziwe uczniostwo, gdzie nie ma miejsca na kompromisy z grzechem, złymi pragnieniami naszej upadłej natury i otaczającym nas bezbożnym światem. Bez drogi krzyża nie ma prawdziwego chrześcijaństwa, ani jakiejkolwiek jedności z Chrystusem. Jest tylko kultura chrześcijańska, odpowiednie słownictwo, zwyczaje chodzenia na nabożeństwa, modlenia się i czytanie Biblii, ale nie ma prawdziwego życia. Droga krzyża, czyli uświęcania się, prawdziwej poświęcającej się miłości jest równocześnie wspaniałym Bożym sitem dla wszelkiego rodzaju pozerów i oszustów mających własne plany i oczekiwania względem jakby nie patrzeć dość naiwnej społeczności wierzących.

Jednak nawet na tą jedynej biblijną drogę mającą obietnicę życia wiecznego z Jezusem Chrystusem wdarło się trochę nieporozumień i grzechu. Wielu gorliwych wierzących za bardzo skupiło się na zewnętrznym radykaliźmie w stosunku do wszystkiego co powinni, albo czego nie wolno im robić zapominając o kierunku i sile napędowej takiej postawy. W swej nieświadomości niejednokrotnie zwracają się w stronę piętnowania grzechów innych, a nie swoich. Tu zaś niezupełnie o to chodzi, bo skoro Dobry Bóg w swym miłosierdziu darował tym, którzy chcą żyć dla Niego obciążający ich dług, to o ileż bardziej my powinniśmy tak postępować. Nie chodzi bowiem o to, aby być cenzorem wszystkiego i wszystkich wokół siebie, ale o to, aby podobać się Bogu i rzeczywiście naśladować Chrystusa w nowym Duchu. Jezus w swej miłości nie spierał się z Ojcem, ale ulitował się nad nami przetrawionymi grzechem ludźmi idącymi w ogień wieczny, bo przecież Boże Słowo nie może zostać zmienione. Jezus stał się naszym przyjacielem bez naszej wiedzy i zgody jak ten miłosierny Samarytanin z przypowieści. Jego miłość względem nas wyraziła się przede wszystkim w wykupieniu nas wszystkich z niewoli grzechu, diabła i żywiołów tego świata z którymi nie mieliśmy szans po upadku Adama sami wygrać. On też poszedł do Ojca, a Jego dzieło troski o nas na ziemi przejął Duch Święty, którego nam zesłał. Na mocy Jego ofiary powstało nowe Ciało, Ciało Jezusa Chrystusa, czyli ci wszyscy ludzie, którzy weszli w przymierze z Bogiem na mocy przelanej krwi Jezusa. Oni też powinni pozostawać w Jego służbie pod ochroną Ducha Świętego. Ich celem nie jest jedynie dotrwanie do końca swego życia, ani nawet Ewangelizowanie świata, ale upodabnianie się do Jezusa Chrystusa swego Mistrza w Jego miłości do Boga Ojca i innych ludzi. To miłość względem Boga powinna pchać nas do miłości względem siebie nawzajem. Ona zaś powinna wyrażać się w nieskończonych i bezinteresownych aktach miłosierdzia, jak to miało miejsce w życiu Jezusa. Nie dla pieniędzy, czy uznania, albo jakiejkolwiek innej korzyści, ale z litości nad ludzkim stanem i losem, którego wielu nie jest nawet świadoma. Takie powinny być owoce prawdziwego uczniostwa i tego chce od nas nasz Bóg nie tylko w stosunku do naszych bliskich czy popleczników, ale względem wszystkich potrzebujących. W takim Duchu miłości powinna wyrażać się nasza świadoma służba Bogu. Ona też musi pozostawać w zgodzie z prawdą Bożego Słowa. Wszystko inne pomimo pozorów pobożności będzie nas bardziej upodabniać do obłudników religijnych i postawy faryzeuszy niż do Chrystusa. Oto serce drogi krzyża, umierania dla siebie, po to aby troszczyć się o dobro i prawdziwe potrzeby innych ludzi. To droga na której spotkamy się z Duchem Świętym, Jezusem Chrystusem i Jego Ojcem, a naszym Bogiem. Tak wygląda służba do jakiej zostaliśmy powołani nie po to, abyśmy się teraz mieli pysznić i wywyższać nad innych, ale po to abyśmy w taki sposób świadczyli o miłości i miłosierdziu Boga względem nas biednych i bezsilnych grzeszników ratując tych, którzy nie tylko w to uwierzą, ale również wejdą na drogę prawdy naśladując miłosierdzie Jezusa.

Idąc prawdziwie drogą krzyża, zwaną również drogą uświęcania się lub Bożej miłości z pewnością nie dorobimy się majątku na tej ziemi, nie spotkamy się z powszechnym uznaniem otoczenia dla którego staniemy się wyrzutem sumienia, ani nie będziemy mieli słodkiego, miłego i spokojnego życia. Światło Chrystusa przyciąga duchy nieczyste jak ćmy, które od tej światłości odpadły. Nie chcąc, a nawet nie mogąc do niego powrócić starają się je zwalczać wszelkimi wewnętrznymi i zewnętrznymi sposobami, a mają w tym spore doświadczenie. Przerabiają wiarę i zaufanie Chrystusowi w wiarę w swoje siły i zaufanie czemukolwiek, ich nadzieję życia wiecznego w nadzieję błogosławieństwa doczesnego, oraz ich miłość do Boga i ludzi w miłość do siebie. Trzeba być czujnym. To zaś odwraca wierzących od czynienia miłosierdzia ściągając na nich równocześnie gniew Boży w czasie sądu ostatecznego, który będzie przeprowadzony w oparciu o ich uczynki. Wtedy wielu nie czyniących miłosierdzia mocno się zdziwi, gdy zrozumieją że dali się oszukać, bo sami tego chcieli będąc jak ten zły sługa z innej przypowieści, który miał rozdać swoim domownikom pokarm we właściwym czasie, a zaczął bić swoje współsługi i zabawiać się z niegodziwcami. Bóg nie zniewala człowieka, a diabeł i religia owszem. Stanowiska kościelne nie są zapisane w księdze życia, a tylko imiona tych godnych chwały Jezusa. Ci, którzy poddadzą się Duchowi Chrystusa i jak On staną się przyjaciółmi Boga oraz innych ludzi troszcząc się o wszystko co jest im potrzebne, ale przede wszystkim o ich życie wieczne trwają w jedności z Ojcem i Synem. Tacy jaśnieć będą jak gwiazdy na czarnym tle swoich czasów, a ich zapłata nie przepadnie. Oto prawdziwe naśladowanie i wytrwanie w Jezusie Chrystusie, które nie musi lękać się śmierci. Kto uwierzy w Boga i Jego Pomazańca Jezusa Chrystusa, ale nie zechce się uniżyć i żyć jak Jezus będzie budował różnego rodzaju organizacje religijne i głosił nauki które będą jemu, a nie Bogu służyć. Samemu błądząc i innych w błąd wprowadzając stają się częścią Wielkiej Nierządnicy opisanej w księdze Apokalipsy i wypełniając się coraz bardziej duchem antychrysta. To ludzie mówiący jak Baranek, ale działający w zupełnie innym duchu niż On co będzie widać w ich postępowaniu, wyborach i braku prawdziwej służby innym. Religijni działacze, to zupełnie co innego niż prawdziwe dzieci światłości prawdziwie naśladujące Jezusa w Duchu Świętym prowadzącym ich do zupełnie innego sposobu życia niż całe ich świeckie otoczenie. Oni też nie będą opierać się na mądrości ludzkiej ale mocy Bożej, której w naszych czasach tak bardzo nam brakuje, bo tak daleko od świętej drogi prawdy odeszliśmy.

Streszczając wcześniejszy wywód możemy chyba powiedzieć, że wszelka nauka nie oparta na fundamencie Bożego Słowa, ale fundamencie Słowa i czegoś jeszcze (np. tradycji, proroctw lub nauk ważnych ludzi, opinii jakiejś rady, czy ciała zarządzającego, szczególnych objawień, albo indywidualnym odczuciu bliskości Boga, itd.) nie jest chrześcijaństwem lecz formą filozofii korzystającej z wybranych części nauki Biblii. Tylko budowanie naszego życia na fundamencie Bożego Słowa daje nam nadzieję na ostanie się w czasie życiowych burz (Mt 7,14-23; 24-27). Po drugie: chcąc być uczniem Jezusa musimy przyjąć Jego naukę w całości tak jak została nam ona przekazana. Wszelkie odejmowanie czegokolwiek od nauki Bożego Słowa jest tak samo niebezpieczne jak dodawanie do Niego czegokolwiek. Takie postępowanie wcześniej czy później poprowadzi nas do odstępstwa, czyli zostaniemy zwiedzeni i rozminiemy się z prawdziwym przesłaniem Biblii i Jej obietnicami (Apk 22,11-17; 18-19). Po trzecie: naukę Biblii trzeba interpretować w świetle przykładu życia Jezusa Chrystusa, a to droga śmierci naszego egoizmu, cielesnych pragnień i ambicji, po to aby móc żyć zgodnie ze Słowem Bożym, które ma nas prowadzić. Chcąc podążać za Jezusem musimy postawić Go i Jego wolę względem nas ponad wszystkim co wcześniej było nam drogie i bliskie. (Mt 10,32-36; 37-39). Potem będzie czas, aby dojrzewać i wzrastać w wierze uświęcając się, czyli poddając się Bożemu oczyszczaniu naszych dusz (1Tes 4,1-6; 7-8). Po czwarte: sensem i podstawą naszego postępowania jest upodabnianie się do Jezusa w Jego uniżeniu względem Boga. Poznawanie Bożej woli i poddanie się jej poprowadzi nas do bliskości z Jezusem. Kto odda życie swoje na służbę Bogu dla dobra ludzi, ten zachowa je na życie wieczne z Chrystusem i Jego Ojcem. Oto sedno woli Bożej zwanej też w Biblii drogą krzyża (1P 1,3-7; 8-9). A po piąte możemy jeszcze dodać, że krocząc drogą krzyża wypadałoby jeszcze pamiętać o najważniejszym z Bożych przykazań zwanym też nowym przykazaniem choć znanym od dawna (J 15,5-11; 12-17). Miłość do Boga wyrażająca się w miłosierdziu względem wszystkich ludzi to prawdziwie nowy sposób na życie. Bądźmy więc tak jak Jezus prawdziwymi przyjaciółmi wszystkich ludzi troszcząc się o ich duchowe i cielesne potrzeby. Tego bowiem wymaga od nas dochowanie warunków przymierza jakie zawarliśmy z Bogiem.

Na zakończenie zastanówmy się nad tym, dlaczego Jezus, który sam siebie nazywa łagodnym i pokornego serca (Mt 11,29-30) nazwał dopiero co pochwalonego przez siebie Piotra szatanem, gdy ten sprzeciwił się Jego nauczaniu o potrzebie krzyża w Jego życiu (Mt 16,21-23), albo czemu przypisuje swoim najlepszym uczniom działanie w duchu diabelskim gdy zamiast okazać złym ludziom miłosierdzie chcą sprowadzić na nich sąd, czyli karę (Łk 9,52-55). Pamiętając, że Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje zweryfikujmy nasz stosunek do każdego Bożego Słowa (Iz 66,1-2).